Forum www.MJackson.fora.pl Strona Główna
 Strona glówna  •  FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy  •  Galerie  •  Rejestracja  •   Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj 
Opowiadanie 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.MJackson.fora.pl Strona Główna -> Nasza twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor
Wiadomość
Billie Jean
Moderator



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 427
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubelskie/Basingstoke (UK)

PostWysłany: Śro 23:50, 04 Mar 2009  

Cóż, postanowiłam nie ukrywać - piszę opowiadanie. Postacie są prawdziwe, miejsca również, lecz o innym układzie domów i wszystko inne jest wymyślone, gdy ukończę 3 część, czyli koniec, podam piosenki wykorzystane w tym, zdjęcia strojów (narysowane przeze mnie) oraz postacie (narysowane przeze mnie). Jeśli macie jakieś pytania, zadawajcie śmiało. Liczę też na komentarze ^^

Część I
Wysłany: Sob 22:13, 15 Lis 2008 Temat postu: Opowiadanie #3

--------------------------------------------------------------------------------

Kolejne opowiadanie... Zarzucam 1 część ;>

Londyn, godz. 23:00 listopadowego wieczoru. Długą, elegancką białą limuzyną jechał właśnie z występu E'Casanova. Właściwie nie było to jakieś specjalne wydarzenie: chłopak słynął z wręcz łudzącego podobieństwa do Michaela Jacksona. Na owym występie ucharakteryzowany był jak Król Popu w teledysku ,,Dirty Diana". Samochód stanął przy skrzyżowaniu. E'Cas. mierzwił czarne loki i brunatnymi oczami wpatrywał się w czerwone światło. Nagle przestraszył go huk. Otworzył przyciemniane okno i wychylił się do pasa, chwytając rękami dachu. Począł nerwowo się rozglądać. Zauważył dwa zderzone samochody, radiowóz, dwie karetki pogotowia i tłum ludzi. Nie zważając na nic wyszedł z limuzyny. Ochrona nie umiała go powstrzymać - z wdziękiem przechodził między ludźmi i po chwili znalazł się na miejscu wypadku. Z zapartym - z nerwów - tchem śledził całą sytuację. Pogotowie zabierało właśnie parę zwłok - prawdopodobnie byli to kierowcy samochodów. Poza samochodem, obok zerwanych tylnych drzwi leżała dziewczyna o brazowo-miedzianych włosach. Z prawej skroni strumieniem sączyła się krew. Oczy miała zamknięte. Nie potrafiła ich otworzyć, ale cały czas pytała krystalicznym głosem:
- Czy tata żyje?
Żaden lekarz nie miał odwagi powiedzieć młodej dziewczynie prawdy. Wyglądała na 14 lat, choć w rzeczywistości miała 16. Lekarze ratowali jej życie. Nastolatka nie wiedziała, co się dzieje. Nie widziała nic prócz ciemności pod powiekami i słyszała tylko niemrawe bełkoty. Zagłuszył ją wypadek, więc nieumiała nawet kontrolować swojej mowy. E'Casanova był bardzo przejęty, bo jego była - Brooke miała taki sam wypadek, a skończyła w kostnicy. Lekarze delikatnie unieśli ją na łóżko, podali Ketonal w kroplówce i wsiedli z nią do karetki, która na sygnale pojechała do szpitala. Policja zapisywała raporty, a mechanicy holowali samochody do serwisów. Powoli wszyscy się rozchodzili. Tancerz uklęknął przy kałuży krwi dziewczyny. Po jego policzkach spłynęły łzy. Jeden z ochroniarzy - Joe złapał go za ramię i szepnął:
- Możemy jutro odwiedzić tą dziewczynę w szpitalu. Nie martw się.
- Dzięki, Joe. - westchnął chłopak. - Dobra myśl.
Przez całą drogę do hotelu ,,Garden View" E'Cas. nerwowo szarpał małe kosmyki włosów, spoglądając to na migające obrazy domów, to na ochroniarzy. Przejechali cały Londyn, by odnaleźć miejsce noclegu. Stanęli przed monumentalnym budynkiem. Chłopak wszedł szybkim krokiem do środka, w locie chwytając klucze. Wbiegł do pokoju #115. Gdy otworzył drzwi, od razu rzuciło mu się w oczy wielkie łoże. Padł na nie, jakby było ostatnią deską ratunku. Nie wiedział, co ma teraz robić, co myśleć. Pierwszy impuls prowadził go do wanny, choć brał prysznic po występie. Jednak zamknął się na klucz, biorąc ze sobą tylko komputer. Pisał ze swoim kuzynem, Charlie'm:
- Wiesz co? Dzisiaj był wypadek...
- Coś ci się stało?
- Nie... Ale jakaś dziewczyna straciła tam ojca.
- Pomyślałbyś raz o... Zaraz! Dziewczyna ta jechała drugim pasmem obok ciebie?
- Tak, prawdopodobnie z koncertu.
- O Boże!
- Co jest?
- To moja Abby!
- Kto??
- Abbigail Diana Benett. Byłeś na naszych zaręczynach.
- A tak... Zazdrościłem ci jej... Wiesz? Z makijażem wyglądała lepiej.
- Nie żartuj sobie!
- Nie żartuję! Przykro mi, ale moje dziewczyna miała tak samo.
- Doszła do siebie?
- Tak... Nie do siebie, tylko do Ojca.
- Co?
- Jakby tu delikatnie... Nie uratowali jej.
- Myślisz, że Abby też tak skończy?
- Obawiam się, że... Możliwe. Dobra, idę. Spróbuj zasnąć.
- Ty też.
Chłopak zamknął laptopa, owinął się ręcznikiem i wyszedł do sypialni. Było już późno, więc przebrał się w piżamę i zasnął. Nie wiedział nawet, że mógłby zasnąć z takimi nerwami.
Następnego dnia pierwszym celem po przebudzeniu się E'Casanovy była ,,pielgrzymka" do kuchni. Nastawił wodę i poszedł do łazienki, ostatnimi czasy najpopularniejszego miejsca przemyślań artysty. Nie wiedział, czy to ze względu na sosnowy zapach powietrza, czy cudny widok na park z okna. Jednak mimo wszystko lubił to miejsce. Woda w magiczny sposób była wszędzie, a właśnie tam - przy obserwowaniu pierwszego zarostu odkrył swoje niezwykłe podobieństwo do Michaela Jacksona, jego odwiecznego idola (zresztą jak i całej rodziny). Stanął przy lustrze, kiedy za próg łazienki wkroczył Joe z dwoma filiżankami kawy.
- Pozwoliłem sobie wejść. - postawił je na półce i usiadł na wannie. - Nie przeszkadzam?
- Przeciwnie. - pogładził brodę chłopak. - Na jaki strój wg ciebie czas?
- Teraz? - przemirzył E'Casanovę wzrokiem. - Myślę, że... Blood On The Dancefloor... Tylko powiedz mi proszę jedno...
- O co chodzi? - chwycił filiżankę i zaprowadził ochroniarza do kuchni.
- Czy ona... - popatrzył chłodno na chłopaka. - Ma kogoś?!
- Nie unoś się, bo mi odlecisz. - szturchnął go żartobliwie w ramię. - Ma, ale dostała w skroń... Pewnie nie pamięta.
Joe spojrzał na E'Casanovę jak na coś złego.
- To dawna miłość, czy po prostu chcesz ją odbić? - zapytał ze złośliwą miną.
- Miłość mojego kuzyna... - westchnął. - Ale nie bój nic. Przecież wiesz, że spojrzę jej w oczy, a ona o nim zapomni.
- Serio? - niedowierzał Joe.
Gdy E'Casanova spojrzał mu uwodzicielsko w oczy, twarz ochroniarza rozpromieniała. Po chwili chłopak wybuchnął śmiechem.
- Mówiłem? - dokończył, próbując złapać dech.
- Teraz wiem, skąd u ciebie tyle wdzięku... - Joe upił łyka. - Powiedz mi jeszcze... Ile lat już tak zazdrościsz kuzynowi?
- Niecałe 2 lata. - skierował się do szafy, wyjmując czerwony garnitur. - Żałuję, że wtedy nie powiedziałem jej o wypadku z pieluchą.
- Byliście na dobre i złe? - dopytywał ochroniarz.
- Pół prawdy. - wyszedł do kuchni E'Cas., upijając z prawie pustej filiżanki. - Ja byłem tak dla niego, on dla mnie tylko na dobre.
Skierował się do łazienki, gdzie ,,wyczarował" charakteryzację z teledysku ,,Michael Jackson - Blood On The Dancefloor". Po chwili wrócił.
- Chodź, zaraz będzie tam wilk, o któym mówimy. - rzekł, chwytając czerwoną różę.
Wsiedli do tej samej limuzyny, którą tancerz wracał do hotelu. Ochroniarz rzucił coś kierowcy i zaraz ruszyli. Całą drogę przemilczyli. Jedynie E'Casanova co jakiś czas spoglądał na zegarek. W międzyczasie (to już chyba był jego nawyk) mierzwił włosy dokładnie zawiązane w kucyka. Kierowca nawet nie zaczynał rozmowy, nie obchodziła go przyczyna wyjazdu do szpitala. Jechał, bo mu za to płacili. Zatrzymali się tuż przed schodami.
- Zaczekajcie. - zamknął drzwi E'Cas.
Wszedł powoli do środka, po schodach na górę i przez korytarz. Zatrzymał pielęgniarkę.
- Gdzie leży dziewczyna po wczorajszym wypadku? - zapytał.
- O matko... - westchnęła pielęgniarka. - E'Casanova u nas? Jestem wielbicielką. Dostanę autograf?
- Powie mi pani, gdzie ona leży? - wyciagnął długopis. - Proszę o kartkę.
- Na sali nr. 9 - podała kartkę. - Szczęściara... Znajoma?
- Tak. - odparł z uśmiechem. - Skąd pani wie?
- Piękny uśmiech... - rzuciła nieprzytomnie. - Jakiś chłopak już o nią pytał. Twierdził, że jest jej chłopakiem.
- Dzięki. - zaśmiał się, łapiąc ją z nadgarstek. - Pani też jest niebrzydki.
Poszedł do sali 9. Na pierwszym łóżku z lewej od okna leżała Abby, a z nią siedział już Charlie. E'Cas. widząc kuzyna z niezbyt dobrym humorem, szybko schował różę za siebie. Wreszcie mógł zobaczyć oczy dziewczyny - piękne, piwno-szare odcienie gęsto zakrywane długimi rzęsami. Pełne, różowe usta płynnie poruszały się, mówiąc jednak dziwne rzeczy:
- Wyczuwam dobrą energię. Jednak ty nie bardzo ją masz... To on.
Wskazała E'Casa, który pospiesznie próbował schować kwiat. Gdyby Charlie poszedł, chłopak mógłby ją wyjąć i dać dzewczynie. Szybko położył ją do szafki jednej z pacjentek i podszedł do pary.
- Jak się czuje? - zwrócił się do kuzyna.
- Straciła pamięć kompletnie... - opuścił głowę. - Ona mnie nie pamięta.
- Jak kompletnie, to wiadomo. - złapał go za ramiona. - Pewnie nawet siebie nie pamięta.
- Siebie pamięta... - westchnął Charlie. - Ale mnie nie... Mówi, że nie związałaby się z kimś takim jak ja.
E'Casanova ciężko westchnął. Spojrzał na dziewczynę i znów wrócił do Charlie'ego.
- Przypomni sobie. - rzucił. - Ewentualnie stracisz dziewczynę... Mała strata, znajdziesz nową.
- Ale ja już o niej opowiedziałem rywalowi. - skwasił minę kuzyn. - Pomyśli, że zmyślałem.
- To... Co? - dziwił się chłopak. - O swojej miłości opowiadasz rywalowi? I masz dziewczyne tylko na pokaz? Traktowałeś ją jak rzecz i teraz myślę, że dobrze zrobiła, zapominając o tobie.
- Uważaj, bo jeśli ja cię potraktuję jak rzecz, to... - opuścił rękę widząc Abby widocznie trochę przejętą sytuacją. - Masz rację. Przepraszam.
- Jak zawsze. - zaśmiał się E'Cas.
Przez jakiś czas siedzieli tak w milczeniu. E'Casanova rozglądał się niepewnie po sali, Charlie spoglądał to na Abby, to na kuzyna, a dziewczyna leżała z kroplówką. Z plastikowej buteleczki o 5 sekund kapały krople płynnego Ketonalu. Ciszę tą co jakiś czas przerywały rozmowy pielęgniarek, lekarzy czy kaszel pacjentów. Abby - poza psychiczną - nie doznała żadnej urazy, więc mogła usiąść na łóżku. Jednak bała się. Pożerały ją obawy, że mogłaby zemdleć na łóżku i zranić kręgosłup (wiadomo, czym najczęściej kończy się złamanie kręgosłupa w części lędźwiowej). Po ramionach spływały kosmyki włosów. Wtem do sali weszła pielęgniarka.
- Jak się czuje pacjentka? - zapytała.
Wszyscy spojrzeli na przeglądająca papiery dyżurną.
- Kiedy wyjdzie? - wydusił Charlie.
- Sądząc po pomyślnych wynikach... - mówiła pielęgniarka. - Mogłaby wyjść i dziś po południu, ale...
- Ale co? - odpowiedzieli obaj.
- Będzie potrzebowała całodobowej opieki... - dokończyła.
- Jej mama chrzestna nie pracuje... - wzruszył ramionami Charlie. - Nie ma więc o czym mówić.
- Akurat jest pewna sprawa, o której powinieneś wiedzieć. - pociągnął kuzyna E'Cas. - Po wypadku twoja... Była, że tak to ujmę... Ona będzie przy denerwujących sytuacjach łatwo wpadać w depresję...
- A ty skąd o tym wiesz? - zapytał.
- Przed koncertem mam badania krwi i takie tam... - odparł chłopak. - Gadałem z lekarzami na różne tematy.
- Uuau. - uśmiechnęła się pielęgniarka, spisując karty i co jakiś czas patrząc na tanerza. - Mógłbyś zostać lekarzem...
- I ten wygląd miałbym zaprzepaścić? - wybuchnął śmiechem. - Nie żebym zabrzmiał jak Bóg jeden wie kto, ale wie pani... Wolę, by ta twarz rozpoznawana była na świecie, a nie w szpitalu.
- Z tym się zgodzę... - rzekła, ofiarując karty dziewczynie. - Proszę... Wracając do... Jakbyś pracował w szpitalu, nie nasłuchałabym się komplementów o tobie. No, Abby... Możesz iść do domu.
Abby była w głębi duszy naprawdę poruszona, choć na twarzy nie było nawet znaku uśmiechu. Cała, blada twarz opierała się na atmosferze w szpitalu. Pielęgniarka - nic nie mówiąc - wyszła.
- O cholera! - krzyknął Charlie, waląc głową o zegarek na ręce. - Spóźnię się na trening piłki nożnej! Kev, zajmij się nią.
Wybiegł, zanim E'Cas. zdążył przytaknąć. Pomógł dziewczynie wstać i ,,przygotować się" do wyjścia. Przez najbliższy czas, do momentu wyjścia, nikt nic nie mówił. Ale gdy drzwi się otworzyły, Abby ujrzała piękny świat, którego nie znała od początków kariery. Drzewa, ptaki, spacerujących ludzi - to wszystko zauważyła dopiero teraz. jej blada twarz, pod wpływem Słońca wyglądającego zza chmur przybrała trochę rumieńców. A przed schodami czekała na nią czarna limuzyna. Kojarząc to z powrotem do szarej - lecz jakże kolorowej - pracy, stanęła.
- Co się stało? - zapytał E'Casanova.
- Ja nie wsiądę. - odparła Abby. - Nie chcę od razu wracać na scenę. Chcę odpocznąć.
- Ale to mój samochód. - uspokoił ją. - Ty wrócisz do pracy po 2 i pół tygodnia. Narazie masz a mało siły i jesteś narażona na omdlenia.
Wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna zawahała się, choć ufała mu... Jeśli tyle rozmawiał z lekarzami, nie może się mylić w tak błachej sprawie. Chwyciła tą rękę i powoli podeszła do limuzyny. Chłopak włożył walizkę do bagażnika i pomógł jej usiąść, po czym sam wsiadł po drugiej stronie. Jechali w milczeniu 15 minut, gdy odezwał się kierowca:
- Dokąd jechać?
- Właśnie, dokąd... ? - zwrócił się do dziewczyny E'Cas.
- Nie pamiętam dokładnie... - złapala się za ranę na skroni. - Jak jest Big Ben i sieć budynków tworzy dziedziniec z bramą... W tamtą bramę wjedź.
Kierowca skinął głową i skręcił w stronę centrum. Abby z zachwytem patrzyła przez ciemną szybę. Jak wiele opuściła! Całe prywatne życie zawaliło się pod pasmem występów, prób, szkoleń i nagrań. Nie mogła się nadziwić, że mimo rekonwalescencji nie będzie mogła z tego życia korzystać... Wkońcu jej kariera spoczywa na imieniu i nazwisku: Abbigail Diana Bennet. Było jej tak przykro, że jako dziecko chciała być sławna jako ona. Nie mogła płakać, bo twarz ,,pokrył" kamień, a jedynie mówić. Jej emocje nie ukazywały się na twarzy, lecz tylko w mowie. Po połowie godziny tej szamotaniny myśli zatrzymali się na wielkim dziedzińcu. Przed jednym z bloków czekała już całkiem młoda, ciemna kobieta.
- E'Casanova? - przymrużyła oczy, widząc chłopaka wysiadającego z samochodu. - Co ktoś taki jak on może chcieć od kogokolwiek z centrum? Ma występ?
- Nie, ale chce przekazać podopieczną. - podał jej walizkę, zamykając bagażnik.
- Podopieczną? - zatkała usta, rzucając bagaż. - Abby?
Z samochodu wysiadła dziewczyna. O własnych siłach podeszła do matki chrzestnej i przytuliła ją. Na twarzy jednak nic się nie zmieniło.
- Dziękuję ci, odwiedź nas kiedyś. - pomachała kobieta.
- Pewnie tak zrobię, narazie. - usmiechnął się E'Cas. i wsiadł do limuzyny. Zanim odjechali, chłopak obserwował, jak tocząca łzy opiekunka prowadzi Abby do domu. Zaraz potem samochód ruszył. Chłopak westchnął lekko i biegał wzrokiem po bokach, z góry na dół, a czasami zataczał koła. Jego myśli próbowały wydostać się na zewnątrz, lecz trzymał on usta zamknięte, niczym na klucz wyrzucony na ocean. Słowa te kołatały się jak więźniowie w celach. Prześladowało go uczucie, że Abby potrzebuje wsparcia... Że tamta kobieta nie daje tej potrzebnej do przetrwania siły. Czuł, że musiał zawrócić, ale się bał. Nie umiał nic powiedzieć, jakby szukał tego klucza, ale nie mógł znaleźć. Takim nastrojem wszedł do mieszkania. Co dziwne - czuł do niej sentyment, jakby była kimś innym... Kimś wyjątkowym. Bez żadnego celu rzucił się na łóżko. Wtedy do pokoju wszedł Joe.
- Ładna, prawda? - zapytał z uśmiechem, siadając obok rozłożonego ,,trupa".
- Co? - podniósł się, odgarniając czuprynę, która wcześniej tworzyła zgrabnie związany kucyk. - Znaczy, że o co ci chodzi?
- Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Chyba ogólnie. Podoba ci się?
- Raczej... - zawahał się E'Cas. - No tak... Nie lubię oceniać dziewczyn po wyglądzie, sam wiesz... Ale no tak... Śliczna... Wiem, że jej twarz... Mało pokazuje, ale czuję, że chciałaby te emocje uwolnić.
- Jak? - spytał Joe.
- Co daje największą satysfakcję na świecie każdej dziewczynie? - wskazał na niego palcem.
- A jeśli uzna to za nietakt? - zaniepokoił się ochroniarz.
- Nie to, to drugie. - westchnął E'Cas.
- Znaczy się... Występ? - strzelił Joe.
- Blisko. - lekko musnął go po twarzy pluszakiem. - Przed występem nauczę ją śpiewać... Przy okazji sprawdzę jej skalę.
- Jest sławna. - dziwił się Joe. - Po co ktoś miałby uczyć ją śpiewać?
- Żeby... - zaczął się zastanawiać. - Nie wiem. Ale każdemu artyście przydaje się rozgrzewka.
E'Casanova nie miał nic innego do powiedzenia. Zaczął się tylko nad czymś chorobliwie zastanawiać.
- Jedno mnie martwi... - spojrzał na ochroniarza. - Nie będę w stanie tego zrealizować... Jutro lecę przecież do Las Vegas... Miałem być tu... Nie wiem, co teraz robić.
- Podpowiem ci. - złapał tancerza za ramię. - Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Do Londynu praktycznie przylatujesz na tydzień, najwyżej dwa razy w roku. Ona jest tu na stałe... Możesz ją polubić, możesz się zaprzyjaźnić... Ale jeśli chcesz dla niej - i dla ciebie - dobrze... Nie wiąż się z nią... Ona nie mogłaby znieść rozstań, a ty przeżywałbyś to samo, co z Lisą... Nie żebym chciał, żebyś nie miał miłości, ale... Żeby to tylko nie zabrzmiało jak nietakt... Jeśli już byś się z kimś wiązał, niech to będzie dziewczyna w pełni sprawna... Która mogłaby jeździć z tobą, bez konieczności rozstania.
- Wiem, że masz dobre intencje... - szepnął E'Cas. - Dzięki.
- Nie ma za co. - odparł Joe. - Spakuj się, jutro czeka cię długi dzień.
Wyszedł, po cichu zamykając drzwi. E'Casanova otworzył szafę i wyjął z dolnej części 2 walizki: 1 na stroje do występów i 1 na inne, potrzebne rzeczy.
Powoli począł pakować rzeczy. Co jakiś czas spoglądał na słońce, które chowało się już za horyzontem. Przypominał sobie te chwile, którymi - w takich samych okolicznościach - myślał o swojej byłej, która szła teraz w swoją ostatnią drogę. Nie na miejscu były mu takie sytuacje. Myślał o tym, co było, co jest, co będzie... Ale życie płynie dalej, nie może się tak rozczulać! Dokończył pakowanie, zamknął walizki i usiadł za stołem. Zaczął myśleć o wszystkim i słyszał szum w głowie... Jakby wszyscy z ekipy naraz mówili mu o wszystkim, a on miał odpowiedzieć.
Poczuł taką złość, że chwyciłby zaraz coś i chętnie cisnął w podłogę, ale się powstrzymał. Nie umiał się tak wkurzyć zwłąszcza, że przyczyną miałyby być jakieś szepty w głowie. Ale emocje targały nim bardziej, niż Jackiem Sparrow'em, kiedy szukał serca Davy'ego Jones'a. E'Casanova udał się do sypialni i - nawet nie wiedział, kiedy - zasnął. Właściwie od dawna bardzo go dziwiło, czemu zapada w sen tak szybko, a nawet o tym nie wie. Spał może 2-3 godziny, robiąc co pięć minut przerwę... Tak mu upłynęła noc. Cały czas myślał o tym, co powie Abby i jej matce chrzestnej. Podczas ostatniej przerwy już nie zasnął.
Była już 9 rano. E'Casanova począł głowić się - czemu jest w ubraniu? W końcu zdał sobie sprawę, że przed snem nie zdążył się przebrać. Ale w takim stanie nie mógł się pokazać ludziom! Chwycił strój z klipu ,,Bad" i przeszedł się do łazienki. Tam ucharakteryzował się i ubrał tak, jak wyglądał Michael wtedy. Chwyił w biegu walizki, klucze i wyszedł. Zamknął drzwi na klucz i w pośpiechu rzucil klucze na blat recepcji, które ześlizgnęły się po nim tak zgrabnie i płynnie, że spadły na ziemię. Nic nie mówił - wyszedł. Otworzył bagażnik i wtedy stanął. Powoli spakował bagaż do bagażnika i wsiadł do limuzyny. Joe już tam był, siedząc na przeciw niego.
- Mówiłem już, żeby jechał na plac. - rzekł.
- Dzięki. - odparł E'Cas. - Możemy jechać.
Samochód ruszył. Tancerz przypatrywał się przemijającym obrazom, a w końcu znaleźli się na miejscu. E'Casanova uchylił się ku nim i powiedział:
- Zaraz wrócę, poczekajcie tu.
Po czym cicho zamknął drzwi i wszedł do bloku, który wczoraj zdążył zapamiętać. Zapukał 2 razy do drzwi i wszedł do środka.
Przeszedł się całym korytarzem i zatrzymał się przy schodach. Akurat schodziła tędy jakaś nastolatka o czarnych włosach i niebieskich oczach.
- Przepraszam. - zatrzymał dziewczynę. - Znasz Abigail Dianę Bennet?
- E'Casanova! - pisnęła. - To... Zaszczyt. Czemu chcesz jej szukać? Jest po wypadku i... Nie zasługuje na ciebie.
Zbliżyła się do niego, jakby miała zaraz się rzucić. Chłopak, przyparty do ściany przykucnął i uciekł bokiem.
- Nie mam czasu teraz. - rzucił. - Powiesz mi?
- Nawrócisz się, kochany... - rzekła. - Więc idziesz schodami na 1 piętro i jest mieszkanie 29. Tam ona mieszka ze swoim Eddy'm. Buśka.
Poszła tak podekscytowana, że o mało nie walnęła głową w futrynę. Chłopak myślał, że padnie, jak jeszcze ktoś go tak potraktuje. Skierował się tak, jak opowiedziała nieznajoma i od razu zauważył te drzwi. Znów zapukał 2 razy.
- O, E'Casanova. - otworzyła drzwi kobieta. - Wejdź do salonu, Abby właśnie bawi się z Eddy'm.
Tancerza opanowały teraz myśli: ,,Kto to jest ten Eddy?". Skręcił w prawo i zauważył dziewczynę przy wielkim terrarium. Miała na ramieniu legwana zielonego. Chłopak odetchnął z ulgą, schował ręce do kieszeni, oparł się ramieniem o futrynę i zahaczył nogą o nogę, mówiąc:
- A więc to jest ten Eddy.
- E'Casanova! - krzyknęła radośnie dziewczyna, rzucając mu się na szyję.
Legwan o mało nie spadł, ale jego długie pazury pozwoliły mu się przyczepić do odkrytych ramion Abby, czego ona - o dziwo - nie poczuła.
- Jesteś jednak. - westchnęła lekko.
- Nie na długo... - odparł chłopak. - Lecę do rodziny, do Las Vegas. Mam tam występ, będę za rok.
- Dopiero? - w oczach Abby pojawiły się łzy.
- Przykro mi. - spuścił głowę.
- Wiem, czuję to. - uśmiechnęła się, biorąc na dłoń jaszczura. - Będę tęsknić.
- Ja też, Abby. - objął ją.
Trwali tak kilka chwil. E'Cas. nie chciał się rozkleić, więc poszedł, mówiąc tylko:
- To do zobaczenia za rok...
I wyszedł, nim dziewczyna coś powiedziała. Czuła to dziwne zrospaczenie, które niemal eksplodowało w jej sercu. Łzy spływały jej po policzkach, a ona nie umiała tego kontrolować. Po prostu płakała. Odłożyła Eddy'ego do terrarium i usiadła na sofie na przeciw jaszczurce. Myślała, że zaraz wybuchnie płaczem. Wzięła gitarę i zaczęła myśleć, czy ona rzeczywiście umie śpiewać. Zagrała dziwnie znajomą jej melodię i zaśpiewała:
- They tell you a good girl is quiet
That you should never ask why
Cause it only makes it harder to fit in
You should be happy, excited
Even if you're just invited
Cause the winners need someone to clap for them

It's so hard just waiting
In a line that never moves
It's time you started making
Your own rules

You gotta scream until there's nothing left
With your last breath
So here I am
Here I am
Make em listen
Cause there is no way you'll be ignored
Not anymore
So here I am
Here I am
Here I am
Here I am

You only get one life to work it
So who cares if it's not perfect
I say it's close enough to perfect for me
Why should you hide from the thunder
And the lightening that your under
Cause there ain't nobody else you want to be

If how your living isn't working
There's one thing that will help
You gotta finally just stop searching
To find yourself

You gotta scream until there's nothing left
With your last breath
So here I am
Here I am
Make em listen
Cause there is no way you'll be ignored
Not anymore
So here I am
Here I am
Here I am

The world better make some room
Yea move over, over
Cause your coming through
Cause your coming through

You gotta scream until there's nothing left
With your last breath
Here I am
Here I am
Make em listen
Cause there is no way you'll be ignored
Not anymore
So here I am
Here I am
Here I am
Here I am
Here I am
Podeszła do niej matka chrzestna. Usiadła obok i zachwyciła się:
- Pięknie śpiewasz. Skąd masz taki talent?
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami. - Ponoć śpiewam od 7 roku życia.
Wtedy przed oczami ukazały jej się wszystkie występy: w Japonii, Polsce, USA, Rosji, Francji, a także rodzinne występy i koncerty charytatywne.
- No tak! - krzyknęła. - Billie Jean! Ta dziewczyna na plakacie z dyżurki to ja!
- Zaraz, jaki plakat? - wstała. - Mam jeden z Billie Jean... Po prostu niesamowita, jak potrafi rozpłakać się na koncercie. Czy to ten?
Wyciągnęła wielki, jasno-zielony plakat z piękną dziewczyną podobną do Abby.
- Tak! Pamiętam! - krzyknęła z uśmiechem. - ,,2Bad" 2 lata temu! Tutaj! Na hali O2!
- Zaraz... To ty tak pięknie zaśpiewałaś ,,You Are Not Alone"? - potrząsnęła głową dla opamiętania.
- Tak! Wtedy! - emocje Abby nie ustawały. - Niesamowite...
W końcu się uspokoiła. Znów zaczęła grać na giatrze i śpiewać ,,You Are Not Alone":
- Another day has gone
I'm still all alone
How could this be
You're not here with me
You never said goodbye
Someone tell me why
Did you have to go
And leave my world so cold
Everyday I sit and ask myself
How did love slip away
Something whispers in my ear and says
That you are not alone
For I am here with you
Though you're far away
I am here to stay
But you are not alone
For I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
But you are not alone
'Lone, 'lone
Why, 'lone
Just the other night
I thought I heard you cry
Asking me to come
And hold you in my arms
I can hear your prayers
Your burdens I will bear
But first I need your hand
Then forever can begin
Everyday I sit and ask myself
How did love slip away
Something whispers in my ear and says
That you are not alone
For I am here with you
Though you're far away
I am here to stay
For you are not alone
For I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
For you are not alone
Whisper three words and I'll come runnin'
And girl you know that I'll be there
I'll be there
You are not alone
For I am here with you
Though you're far away
I am here to stay
For you are not alone
For I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
For you are not alone
For I am here with you
Though you're far away
I am here to stay
For you are not alone
For I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
For you are not alone...
Wzięła głęboki wdech. Spojrzała w okno i delikatnie odłożyła gitarę. Zaczęła płakać, a tymczasem w limuzynie refleksyjnie myślał E'Cas. Jak to w takich chwilach - spadł deszcz.
Chłopak ze smutkiem patrzył na wszystko, czego nie zobaczy cały rok. Trudno było mu się żegnać z tym pejzażem, by znów ujrzeć balujące non stop miasteczko Las Vegas, w którym to spędził większość dzieciństwa. Abby tymczasem wyszła na balkon. Bezwładnie uchyliła do tyłu głowę. Na jej - bladą wówczas - twarz padały krople deszczu. Zaczęła śpiewać bardzo wysoko:
- You gotta scream until there's nothing left
With your last breath
Here I am
Here I am
Make em listen
Cause there is no way you'll be ignored
Not anymore
So here I am
Here I am
Here I am
Here I am
Here I am
Powtarzała tą zwrotkę prawie 11 razy! Za każdym razem zbierała się coraz większa grupa ludzi. Podziwiali talent dziewczyny. Kiedy skończyła ostatni wers, usłyszała gromkie oklaski. Nagle ktoś ją rozpoznał! Dlaczego? Bo przy każdym występie, na samym początku śpiewają refren piosenki ,,Billie Jean". To też uczynił pewien młody chłopak. Za jego śladem poszła cała reszta. Abby spojrzała w dół i wzruszyła się. Wszyscy zaczęli coś robić w pośpiechu. Dziewczyna postanowiła sprawdzić, o co chodzi. Przecież oni chodzą gdzieś, znikają, potem pojawiają się znowu na miejscu, coś w tym musi być! Szybko zbiegła na dółi stanęła na progu drzwi do bloku. Każdy fan miał jakiś podarunek taki, jak: świeca, kwiaty, figurki, a nawet płyty z ich własnymi nagraniami jej piosenek. Wtedy zaczęli śpiewać:
- He got kicked in the back
He say that he needed that
He hot willed in the face
Keep daring to motivate
He say one day you will see
His place in world history
He dares to be recognized
The fires deep in his eyes

How many victims must there be
Slaughtered in vain across the land
And how many struggles must there be
Before we choose to live the prophets plan
Everybody sing...

Every day create your history
Every path you take you're leaving your legacy
Every soldier dies in his glory
Every legend tells of conquest and liberty

Don't let no one get you down
Keep movin' on higher ground
Keep flying until
You are the king of the hill
No force of nature can break
Your will to self motivate
She say this face that you see
Is destined for history

How many people have to cry
The song of pain and grief across the land
And how many children have to die
Before we stand to lend a healing hand
Everybody sing...

Every day create your history
Every path you take you're leaving your legacy
Every soldier dies in his glory
Every legend tells of conquest and liberty
Every day create your history
Every page you turn you're writing your legacy
Every hero dreams of chivalry
Every child should sing together in harmony

All nations sing
Let's harmonize all around the world

How many victims must there be
Slaughtered in vain across the land
And how many children must we see
Before we learn to live as brothers
And be one family oh...

Every day create your history
Every path you take you're leaving your legacy
Every soldier dies in his glory
Every legend tells of conquest and liberty
Every day create your history
Every page you turn you're writing your legacy
Every hero dreams of chivalry
Every child should sing together in harmony

A soldier dies
A mother cries
The promised child shines in a baby's eyes
All nations sing
Let's harmonize all around the world
Abby rozpromieniała. Jeszcze nikt nie sprawił jej takiego prezentu, zwłaszcza bez okazji. Nic nie mogła powiedzieć - z wrażenia nie wydusiła z siebie słowa. Pokazała im znak pokoju i pobiegła do mieszkania. Znów pojawiła się na balkonie. Zaczęła myśleć o tym, jak tata przekonywał ją, że jest z niej dumny, jak ją pocieszał, gdy myślała o mamie. Zaczęła płakać. Gorzkie łzy mieszały się z rześkimi kroplami spadającymi z nieba. Z każdą wylaną minutą czuła większą ulgę. Po 5 minutach skończyła płakać. Tymczasem limuzyna dojechała na lotnisko. E'Casanova nie czuł pozytywnych emocji, jedynie pustkę, której nie wypełniały nawet histeryzujące fanki odstraszane przez ochronę.
Nie mógł pogodzić się z myślą, że ją opuszcza na tak długo... Tą dziewczynę, która mu się tak podoba! Która - jako jedyna - wywarła na nim takie wrażenie! Prawda, w teledyskach, na koncertach i wszędzie, gdzie jest pokazywany jako taki boski i sławny, otaczany jest przez wiele - choć tylko z wyglądu - piękniejszych kobiet. Ale Abby miała w sobie coś, co go przyciągało z niesamowitą siłą. Czy to ta empatia? Na pytanie: Co go pociągało w tej skromnej, szarej myszce? nie mógł sobie odpowiedzieć. Ale wiedział jedno - musi wyznać jej, co czuje! A jeśli ona też to czuje, to Abby z matką chrzestną będą mogły jeździć z nim w trasę lub zostawać w domu, z rodziną. Ale jednak jest druga opcja - ona może wiedzieć, co on czuje, ale może tego nie odwzajemniać! To jak znaleźć się między niebem, a piekłem - nie odwzajemni tego, więc E'Cas. będzie tak samotnie chodził do końca, odwzajemni - będą razem szczęśliwi. Przez czas myślenia przeszedł przez odprawę i nieprzytomnie słuchał, co mówi ochrona. Wszystko poszło niesamowicie sprawnie. Usiadł na siedzeniu w samolocie.
Kiedy wszyscy znaleźli się w środku, stewardessa stanęła między ,,pokojem" artysty i kabiną pilota, mówiąc:
- Witam was po długiej przerwie. Mam nadzieję, że pogościmy was jeszcze parę razy. Zapnijcie pasy, będziemy startować.
Gdy poszła, tak też uczynili. Po chwili wszyscy poczuli zmianę ciśnienia - zatkały im się uszy. Po kilku minutach jednak wszystko wróciło do normy, a samolot buszował w chmurach, jakby szukając kierunku do Las Vegas. Stewardessa wróciła i zwróciła się ku pasażerom z uśmiechem.
- Możecie już odpiąć pasy. - oznajmiła. - Za chwilę podam wam karty dań.
Przeszła przez korytarz i zniknęła za drzwiami. E'Casanova rozejrzał się.
- Jak na prywatny samolot, niewiele rzeczy jest mi tu znajome... - stwierdził.
- Wiesz, twoje prywatne samoloty są podobne, ale nie identyczne. - odrzekł Joe. - Pewnie do Londynu leciałeś drugim.
- Pewnie... - westchnął chłopak.
Kobieta wróciła z kilkoma kartami. Rozdała je pasażerom i stanęła przy radiu.
- Za moment wrócę, a tymczasem posłuchajcie radia. - włączyła niedużym klawiszem.
Znów wyszła, zamykając drzwi. Tymczasem w radiu słychać było głos:
- Hej, hej, poddani! Mówi wasz ulubiony speaker, Thomas. Czemu mówię poddani? Bo opowiemy teraz o Królewskiej Rodzinie Muzycznej! Tak, oto przedstawiamy wam sprawy: sam Król Popu, Michael Jackson ma pojawić się na występie E'Casanovy w Las Vegas, który to wraca do rodzinnych stron, by opowiedzieć, co ominęło zapominalskich w przeogromnej hali O2 w Londynie! Wiadomo, niektórzy nie mieli tego szczęścia, by oglądać nawet transmisję... Więc oto nasz młody artysta pokaże Michaelowi i fanom wideo z kulis i całego występu. Od razu uchylam rąbek tajemnicy: była tam wshodząca gwiazda sceny artystycznej, Billie Jean. Z tego, co słyszałem, po powrocie do domu miała wypadek, więc życzę szybkiego powrotu do zdrowia... Więcej niestety nie wiem. Drugi skeaper... A raczej speakerka naszego radia, Michelle jest właśnie w Las Vegas, skąd opowie nam o przygotowaniach. Oddaję głos naszej sprawozdawczyni.
Wtedy rozległ się kobiecy głos:
- Dzięki, Thom. Cóż, stoję za kurtyną i patrzę, jak niebezpiecznym tępem uwija się sztab stylistów, fryzjerów, projektantów, choreografów i innych ludzi. Przygotowują właśnie kulisy na przyjazd E'Casanovy. Gdy wyjdę jednak na scenę, widzę pustkę. Narazie praktycznie ludzie skupiają się na przygotowaniach, a później na drugiej części. Wszystko idzie njak po maśle... Zarezerwowane siedzenia, a przy scenie, oddzielone korytarzem dwa rzędy miejsc specjalnych, czyli tzw. VIPów. I co ja widzę?! Król Popu właśnie obserwuje postępy. Fanów pewnie odstraszają ochroniarze. Za niecałe 2 godziny tutaj, właśnie na tej scenie, na tym miejscu, gdzie teraz jestem, stanie E'Casanova i zatańczy do fenomenalnych piosenek Króla: Thriller, Billie Jean, Bad, Beat It i HIStory. Więc czujmy w tym prawdziwego ducha imprezy. Na ten dzień wprawdzie przepowiadają deszcz, ale właśnie robotnicy pracują nad szklanym dachem. Na koniec powiem jeszcze do wszystkich zarezerwowanych i rezerwujących: będzie to trwało co najmniej do nocy, więc lepiej kupcie napoje energetyczne. Hehehe, pozdrawiam i czekamy.
- Ja też pozdrawiam wszystkich i... - zaczął Thomas. - ... Zachęcam do posłuchania teraz wielu innych hitów na rozgrzewkę.
Natychmiast przełączył na listę piosenek Michaela, najpierw ,,Blood On The Dance Floor". E'Casanova uważnie słuchał utworu. Zdziwiło go, że speaker wspomniał o jakiejś dziewczynie po wypadku. W tej chwili wszystko sobie skleił w jedność.
- Wiem! - krzyknął, aż podskoczyli ochroniarze. - Hala O2, dziewczyna, wypadek, śpiew... Abby jest Billie Jean!
- Jeśli artyści tak nieźle myślą, to ja też chcę być artystą, ale... - wyszedł nagle z kabiny pilota niski chłopiec podobny do E'Casanovy. - ... Co to za jedna ta Abby?
Złośliwie uśmiechnął się do chłopaka i usiadł obok niego.
- A co cię to obchodzi? - zapytał.
- A kto to? - rzucił Joe.
- Znasz go... - wzruszył ramionami i spojrzał w okno. - Mój brat, jeśli tak to coś można nazwać, Dave.
- Zaraz... To ty mi przesłałeś groźbę: ,,Forsa albo życie"? - wskazał palcem na niego. - I ja dałem ci całe 5 stów tylko po to, żeby ,,przeżyć"?!
- Yyy... - zająkał się Dave. - No dobra, masz.
Wyłożył mu na rękę 500$. Nie mógł znieść tego chłodnego spojrzenia.
- A ty właściwie co robisz, jeśli można... - ciekawsko wydusił E'Cas.
- Cóż... - westchnął chłopiec, chowając portfel do kieszeni. - Myślałem, że po wizycie przylecisz z jakąś... Nie wiem, dziewczyną?
- Mogę ci coś wyznać? - zapytał.
- Pewnie! - krzyknął Dave.
- Spadaj. - rzucił, spoglądając na gazetę.
- No co? - wzniósł ramiona do góry młodszy Evans. - Wiesz, w tak poważnym wieku, czyli całe... 19 lat?
- 20. - odłożył gazetę, krzyżując ręce. - Nie próbuj być miły, bo i tak ci nie wychodzi, ale... Byłeś blisko, kontynuuj.
- A więc... - westchnął. - W tak poważnym wieku, czyli całe 20 lat... Po kimś dorosłym spodziewamy się, że założy rodzinę i będzie mieć dzieci... Ale skoro Casanova dalej chce szaleć... To co robimy? Mamy już 1,5 godziny.
- A może tak ja gdzieś zadzwonię, a ty sobie pójdziesz i więcej nie pojawisz się w moim życiu? - zaproponował szyderczo.
- Ty to wiesz, jak dogryźć młodszemu, pilnemu, słuchającemu... - zaczął.
- Idź już. - popchnął go lekko w kierunku drzwi.
- Ok, ok. - wyszedł Dave.
E'Cas. wyciągnął komórkę i gwałtownym ruchem otworzył klapkę. Na klawiaturze wystukał zgrabnymi ruchami palca numer do mamy i po chwili nawiązał łączność:
- Elisabeth Evans, słucham?
- Cześć, mamo.
- Kev? Co u ciebie?
- A ma być coś niezwykłego poza tym, że twoje drugie dziecko wkradło się na wycieczkę?
- Dave?
- A masz trzecie? O nim nie mówiłaś, a lat ci nie ubywa...
- Bardzo śmieszne. Słuchaj, synek. Masz propozycję wykonania teledysku do ,,In The Closet". Michael może podłożyć ci głos, jeśli będziesz chciał, ale dokumenty o prawach autorskich masz u mnie. Tylko musisz znaleźć wokalistkę, bo Naomie ma jeszcze trochę pracy na wybiegu, więc... Pomóc ci, czy poradzisz sobie?
- Hmmm... Poszukaj informacji o niejakiej Billie Jean.
- Się robi. Ale... Skąd ją znasz?
- To... Żartujesz? Jestem artystą i swoje wiem.
- Aha, a ja jestem matką artysty i swoje też wiem. To jakaś dziewczyna, co?
- Mam mówić przez telefon o swoich uczuciach? Nawet nie znam jej ze scenicznego punktu widzenia.
- To znasz ją prywatnie?
- Tak jakby... Tzn. No ona tak na prawdę nazywa się Abigail Diana Bennet, ale... Występuje w tych dwóch pseudonimach, ale co ja mówię? To ty masz mi znaleźć informacje.
- Prosz, błyskawiczne: Prawda, występuje pod dwoma: Abigail Diana i Billie Jean. Uwielbia mieć pseudo złożone z dwóch imion. Gdy jest pod tym drugim, zawsze zakrywa swoją twarz tak, żeby było widac część od oczu w górę. Bardziej się nie maskuje, ale pod postacią Billie Jean zawsze czuło się tą tajemniczość... Sama przyznam, że wiedziałam, że kiedyś cię pociągnie...
- Mamo.
- Przepraszam, synek. Ale na prawdę nic w tym złego, że raz nasz pan wszystkich panienek się nie oprze temu urokowi...
- Mamo.
- Dobra, kończę. Co tam jeszcze... Fani znaleźli ją na placu Londyńskim. Ponoć była tak wzruszona, że wypłakała się potem. Jest po wypadku... Synek, ty w szpitalu byłeś?!
- Na odwiedzinach. Wiesz, jak się złożyło?
- Nie, ale myślę, że zaraz mi opowiesz...
- Jest byłą Charlie'ego.
- Charlie'ego Sheen'a? Cudownie gra... Zwłaszcza w ,,Trzech muszkieterach" z '93...
- Mamo.
- Sorki, rozmarzyłam się.
- Nie tego Charlie'ego. Możesz do niego zadzwonić, ale ja mówię o naszym kuzynie... Ale po wypadku ona nic nie pamięta nawet tego, że z nim chodziła, więc zerwała, a w dodatku posiada empatię, za pomocą której zawsze poznaje uczucia otoczenia.
- Synek, ale masz płuca! Takie zdania klepać...
- Mamo.
- Przepraszam. Jak dotąd nie przeszkadzało ci jak mówiłam na ciebie ,,synek".
- Nie przeszkadza, ale... Nie ważne. Daj mi telefon do Michaela.
- A ty nie masz? Poza tym będzie na występie.
- Będę na nim co najmniej za 1,5 godziny. A numer... Wstyd przyznać... Skasowałem.
- Jak?!
- Pamiętasz, jak rozstałem się z Brooke? Z nerwów skasowałem wszystkie numery i pół roku szukałem numerów Britney Spears, Janet Jackson i właśnie Michaela. Michaela podano mi 2 a okazało się, że ten 1 należy do Miley Cyrus. Przez La Toyę teraz Miley wydzwania do mnie w nocy z zapytaniem, czy po tajemnie przed jej chłopakiem kiedyś się spotkamy. Dasz ten numer?
- Zaraz... To Miley kiedyś powiedziała, że dla ciebie rzuci swojego obecnego?
- O Boże. Powiesz jej kiedyś coś, czego ja w życiu dziewczynie nie powiem?
- Żeby zapomniała? Pewnie. Po kim masz tą wrażliwość? Kiedy wyjeżdżasz, jestem spokojna, a tata nawet się cieszy...
- Nie wiem. Dasz w końcu ten cholerny numer?
- Co się tak spinasz?
- Racja, przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte, synek. Notuj: 6-6-7-2-8-7-7-5-3.
- 6-6-7-2-8-7-7-5-3?
- Tak.
- Dzięki, zaraz do niego zadzwonię.
- Synek... Kocham cię.
- Bo się zaraz rozkleję. Ja ciebie też, pa.
- Pa, Kev.
Odłączył się. Wybrał numer do Michaela, zapisał i zadzwonił. Po chwili - ku jego zdziwieniu - znów szybko nawiązał łączność:
- Halo?
- Witaj, Michael. Tu E'Casanova.
- E'Casanova, spodziewałem się. Co w Londynie?
- Przyjedź, a zobaczysz.
- Wiesz, zę pracuję nad płytami. 3 na raz. Jakim cudem mam się wyrwać?
- Nie wiem. Ale fani cię potrzebują.
- Powiedz, że ich kocham, ale muszę dokończyć te płyty.
- Mówiłem, ale fani... Znasz ich.
- Miałem okazję spotkać takich... Ta miłość w powietrzu.
- Ja czuję jedynie spaliny samolotu. Okno ktoś otworzył.
- Taaa...
- A co w Las Vegas? Dawno cię tu nie było?
- Racja. Przyleciałem ze względu na ciebie. Nie chcę nic mówić, ale nie chcę się zawieść. Bo akurat jak ty byłeś tu, to ja byłem tam, gdzie ty byłeś, zanim ja byłem tu w chwili obecnej.
- Jesteś nie tylko Królem Popu. Królem skomplikowanych zdań też. Podziw.
- Dzięki. Co to ja miałem... A no właśnie. Radzę ci włączyć coś w stylu przyspieszenia, bo fani będą niedługo... Zaraz po występie Miley Cyrus, ale ja muszę teraz iść... Poczekaj... Muszę iść, bo chcą ze mną porozmawiać managerowie na temat płyt, także wiesz...
- Spokojnie, Miley nic nie będzie. Ale jak mnie zawiedziesz, wtedy będziesz miał wyrzuty.
- Już się boję... Spokojnie, tobie nic nie będzie, jak się spóźnię. A gwarantuję ci, że tak się nie stanie.
- Postanawiam ci wierzyć.
- Uwierz mi, wszystko pójdzie jak po maśle.
- Dzięki za dobre słowa. Idź już, bo musisz porozmawiać, nie?
- Racja. Narazie.
- Bywaj, Michael.
Odłożył słuchawkę. Zastał Dave'a wpatrującego się w niego jak w obraz.
- Nie, nie pożyczę ci kasy... - przekręcił głową, krzyżując ręce.
- Swojemu młodszemu braciszkowi? - zrobił maślane oczy Dave. - Ale w sumie nie o to mi chodzi... Zrobiłbyś coś dla mnie?
- To zależy. - mruknął, zakładając ciemne lotki. - Czego chcesz tym razem?
- Przychodziła do mnie dziewczynia o imieniu Megan, prawda? - usiadł naprzeciw bratu.
- Tak... - zawahał się chłopak. - Trochę przystraszna, ale to twoja sprawa.
- No więc... - spojrzał na E'Casa. Dave. - Więc Megan zapomniała wziąć od ciebie zdjęcie z autografem. Chce go wziąć dzisiaj na koncercie, a kiedy tak się stanie, będzie moją dziewczyną.
- Cóż, wiesz, że nie jestem zwolennikiem stałych związków od śmierci Brooke, ale... - wolnym ruchem zdjął okulary E'Cas. - Czy nie sądzisz, że związek za pomocą gwiazdy nie jest najlepszy?
- Najlepszy nie, ale bardzo trwały. - potarł ręce ze złośliwym uśmieszkiem. - A jak dopomożesz, może zostaniesz starszym na ślubie?
- Dzięki, nie skorzystam. - spojrzał za okno. - Będziemy za całą godzinę.
- Zbliżamy się! - krzyknął Dave. - Idę przygotować coś twardego, bo jak wrócimy, mama pewnie coś przyszykuje dla mnie.
- Ty się nie bój mamy, tylko taty... - westchnął E'Cas.
Dave przerażony wybiegł do kuchni.
Samolot zbliżał się do celu. Był nim ogromny pas startowy odgrodzony siatką od przygotowanej specjalnie sali koncertowej. Publiczność stała już przy swoich miejscach. Każde siedzenie było zarezerwowane dla poszczególnych zamawiających. Wokół fanów panowało wszechpodniecenie. E'Cas stanął przed drzwiami ucharakteryzowany na klip ,,Dirty Diana", skąd miał skierować się ku scenie. Serce biło mu jak opętane - wreszcie znów zobaczy swoją kochaną publikę z USA! Słychać było głośne ,,Bad" i słowa:
- Teraz przygotujcie się na wielki powrót gwiazdy. Zatańczy tu - tylko dla nas, przez całą noc będzie z nami - proszę państwa... E'Casanova, genialny impersonator Michaela Jacksona obecnego tutaj, w Las Vegas!
Wszczęły się głośne piski, osiągające częstotliwość niemal tą samą, co silnik odrzutowca. Drzwi otworzyły się. E'Cas szybkim ruchem śmignął przez schody na scenę, w biegu chwytając mikrofon.
Wszystko było tak wspaniale przygotowane, a dziewczyny rzucały pod pełne ćwieków nogi co tylko miały - balony, transparenty, róże, pieniądze, a nawet numery telefonów komórkowe z listami miłosnymi. W jego myślach cały czas była Abby... A ona sama, oglądając to miała nadzieję, że on o niej nie zapomni. Wszystko było przygotowane, manager przeglądał kartki scenariusza, który E'Cas miał wpoić na pamięć. Oczekiwał rozrywkowego ,,Witajcie!" wykrzykniętego pełnego uroku głosem, gdy gwiazdor stanął tylko i wydusił cicho:
- Witajcie, kochani.
Rozejrzał się i widząc managera mierzącego go niemal morderczym spojrzeniem, mówił dalej:
- Zdziwieni, że jestem... Inny? Prawda, nie krzyczę na cały głos: Siemanko ludzie!... Prawda, nie... Nie przygotowałem się na dzisiejszy występ... Nie wbiłem na blachę scenariusza, jak to zwyklę robią uczniowie w szkołach... Nie! Dzisiaj czas na coś innego. Wiecie czemu? Czemu poświęcam karierę i ogólnoświatowe miano Casanovy? Przeżyłem coś, co na zawsze zmieniło moje życie... Dla zachowania pracy ukrywałem to... Miałem kiedyś dziewczynę. Tak, miałem ukochaną, dla której wydałbym wszystko co mam. Miała wypadek. Umarła. Taki sam wypadek przeżyła dziewczyna. Jaka w tym sensacja? Wróciła bez pamięci. Z każdym dniem zbliża się do normalnego życia. Ojciec umarł. Robiłem wszystko, by była szczęśliwa i zapomniałem... Osobiście nie uważam jej za 8. cud świata. Ale w sumie... W sumie jest super. Poznałem ją... I wiecie co? Nie uwierzyłem własnym oczom, gdy ta cudowna, sympatyczna osóbka widniała na plakacie jako Billie Jean!
Na ekranie ukazało się zdjęcie plakatu.
- Nie uwierzyłem! - kontynuował. - Była zbyt miła... Była zbyt słodka... A przede wszystkim... Posiadała naturalne piękno, którego nawet Miley Cyrus nie ma szczęścia mieć!
Spojrzał na nastolatkę za kulisami z miną ,,Wybacz, bez urazy". Ukłonił się tylko lekko i oddalił się, mówiąc:
- Nie wystąpię dzisiaj.
Rzucił mikrofon jednej z tancerek. Wychodząc szturchnął ramię Miley, która automatycznie ruszyła za nim.
- Czekaj. - zatrzymała go. - Nie wiedziałam, że jesteś zdolny do takich posunięć dla dziewczyny... Chciałabym być nią, ale... Usłyszałam, co mowiłeś.
Odwróciła wzrok.
- Przykro mi. - szepnął E'Cas, podchodząc do niej. - Nie chciałem cię urazić, bo jesteś super... Ale nie zależy mi na tobie. Możesz być moją przyjaciółką, ale... Nie spodziewałem się, że powiem to dziewczynie... Nie miej nadzieji, że choć na 1 noc zaproszę cię do domu dla czegoś więcej... Nie wiem, czy mam z pokorą iść do managera, wrócić na scenę ze sztucznym uśmiechem, czy też szukać ukojenia w kobiecie... Choć na tym właściwie polega moja praca, nie chcę więcej wykorzystywać dziewczyn. Dla niej mógłbym śmiało rzucić to wszystko... Jest kimś wyjątkowym i chyba... Chyba mam zamiar do niej wrócić.
- Dobry pomysł. - przytaknęła dziewczyna. - Świetna sprawa by przyjacielem kogoś, kto przestudiował płeć żeńską tak dobrze. Moja rada dla ciebie: leć do niej, choćby prywatnym samolotem, nawet dzisiaj. Mam twój numer, zadzwonię jeszcze.
W oddali słychać było:
- Przepraszamy za niedogodności. Więc teraz wystąpi Miley Cyrus... Ponownie!
E'Cas przytulił ją.
- Powodzenia. - pożegnała się Miley.
- Dzięki za wszystko. - szepnął. - A teraz wybacz, ale muszę coś powiedzieć pewnej osobie.
Wybiegł do samolotu. Miley uśmiechnęła się i wyszła na scenę. E'Casanova wyjął telefon. Nawiązał rozmowę z mamą:
- No cześć, synek. Czemu nie wystąpisz? Chcesz wracać do Londynu, do...
- Mamo, nie teraz... Proszę. Postanowiłem już, rzucam to.
- Co? Twoje niesamowite zafascynowanie płcią piękną? Czy śpiew i taniec?
- Nie... Bezuczuciowe wykorzystywanie płci pięknej dla pieniędzy.
- Ale jedna dziewczyna miała nadzieję...
- Niech już nie ma. Nie będę później pół roku opiekował się tuzinem dzieci. Nie, że ich nie kocham, ale... Postanowiłem.
- Masz wybrankę? To ta Billie Jean? Z tego co wiem wykonuje tą samą pracę, co ty.
- Myśl co chcesz... Dla ciebie może być pociągającą, twardą Billie, ale dla mnie... Dla mnie to po prostu poczciwa, słodka Abby. Powiedz tej dziewczynie, że nie zamierzam z nią być. Jeszcze coś.
- Co?
- Powiedz Megan, tej od Dave'a, że zdjęcie z autografem może znaleźć w moim pokoju, na biurku. Miałem dać jej, gdy zapomniała.
- A w ogóle kiedy ty lecisz?
- A w ogóle za rok. Mam omawiać występ.
- Ok, miłej zabawy w Anglii. Kocham cię.
- Dzięki, ciebie też.
Wybrał numer Michaela Jacksona i z nim również rozmawiał:
- Cześć, Michael. Masz chwilę?
- Stary, co ty zrobiłeś? Zaraz... Słyszę coś?
- Tak, idę do teatru.
- Zaraz... A fani?
- Ja się zakochałem... Drugi raz w życiu... A ty mi mówisz o fanach?
- Przepraszam, ale wiesz... Ja nigdy nie przerwałem występów dla fanów.
- Ty potrzebujesz pieniędzy, ja mam ich ponad to. Rzuciłem pierwszą pracę, nie chcę rzucić dwóch ostatnich.
- To nie rzucaj.
- Nie rzucę, ale muszę do niej wrócić. Po prostu potrzebuję.
- Dobra, ewentualnie ja wezmę resztę twoich występów i - jeśli chcesz - wezmę pieniądze.
- Bierz je, śmiało.
- Dzięki. A po co ty chcesz do teatru iść?
- Omówić występ.
- Dobra, czekamy za... 2 lata? Powodzenia.
- Raczej... Nie licz na to. Dzięki. Narazie.
Odetchnął ciężko. Gdy tylko zadzwonił telefon, E'Cas nawiązał łączność z managerem:
- No co?
- Co to miało znaczyć? Teraz dostaniesz 1/3 sumy, a reszta idzie do Miley i Michaela. Co myślisz, że pieniądze za cudze występy przychodzą do ciebie?
- Nie.
- Posłuchaj mnie...
- Ty mnie posłuchaj. Nie jestem egoistą, rozumiesz? Nie jestem, dlatego wracam do Anglii... Żeby zobaczyć kogoś, kto w ułamku sekundy, przed występem stał się dla mnie kimś wyjątkowym. Czy tego chcesz, czy nie, ja lecę. I powiedz dziewczynom, że rzucam to. Tzn. będę tańczył i śpiewał, ale nie zamierzam być z nimi tydzień, a potem pół roku siedzieć z ich dziećmi, które się do mnie nieprzyznają, bo mają już nowych, którzy na tym zyskują.
- Uuua. Ujmująca wypowiedź. Choć showbiznes wymaga ode mnie przywrócenia twojego rozumu do poprzedniego stanu, nie zrobię tego.
- Showbiznes wymaga też ode mnie siedzenia w tym bagno albo nie będę dłużej Casanovą. Jednak to rzucam. A u ciebie to nowość.
- Mam żonę i dzieci, a co myślisz?
- Nic... Dobra, muszę iść. Narazie.
- Bywaj.
Gdy schował telefon, odetchnął tak, jakby przeżył coś bardzo przejmującego. Cały rok omawiał występ, ale nocy nie przespał w zasadzie ani jednej. Gdy nadszedł ten wielki dzień wylotu, chłopak myślał tylko, by jak najszybciej znaleźć się w samolocie. Ponieważ miał dwie godziny, więc postanowił się zdrzemnąć.
Nim się obejrzał, samolot zatrzymywał się właśnie na prywatnej części lądowiska w Heathrow, największym lotnisku na świecie. E'Cas pospiesznie ułożył ,,siano" na głowie i wyszedł. Wsiadł do limuzyny i rzucił do kierowcy:
- Dziedziniec Big Bena.
- Tak jest. - odparł tylko i ruszyli.
Gdy zatrzymali się. E'Cas stanął przed drzwiami mieszkania i tylko wrzucił kartkę przez otwór na listy. Potem stanąl przy recepcji i zwrócił się do kierownika:
- Biorę pokój 125. na tydzień.
- Proszę bardzo. - podał klucze kierownik.
E'Casanova wszedł po schodach na górę. Stanął przed drzwiami i poprawił tylko garnitur z klipu ,,Billie Jean", mówiąc:
- Witaj, pokoju #125. Dzisiaj pomożesz mi uczynić cud.
I wszedł z lekkim uśmieszkiem.
Tymczasem Abby przeszła się do kuchni, gdy zauważyła wspomnianą kartkę. Była bardzo ładnie złożona w sklejonej kopercie, którą rozerwała w krótkim czasie. Delikatnie ujęła list w zgrabne palce i poczęła czytać:
,,Bądź o 19:00 w pokoju #125 w hotelu ,,Garden View"."
Zaniepokoiła się, bo z taką formą związane są często popełniane zbrodnie. Ale to Anglia, a tam prywatność zachowywana jest nawet do przesady. Pismo wydawało się dziwnie znajome... Skośne, ale jednak bardzo ładne, z zachowaniem proporcji liter. Postanowiła tam pójść, skoro jest w pełni sprawna... Mogłaby szybko uciec. Do umówionej godziny przygotowywała się, odkąd położyła kartkę z kopertą na szafce. Jej matka chrzestna - choć świetnie orientująca się zawsze i wszędzie - zastanawiała się, co też może ona robić?
Big Ben wybił 19:00. Abby, przed wyjściem wsłuchała się w słodkie, donośne tony zegaru.
- Jestem pod komórką. - powiedziała, wychodząc. - Nie jestem pewna, kiedy wrócę.
- Spokojnie, rzygotowałam się na to. - uśmiechnęła się kobieta, zamykając po cichu drzwi.
Abby postanowiła się przejść. W sumie od Big Bena ma tylko pół godziny do hotelu, więc normalną piechotą pójdzie jak z górki. Wsłuchiwała się w ciszę co raz przerywaną gwarem turystów, którzy za nic nie opuszczą okazji zobaczenia widoku z kabinek na London Eye. Spoglądała w niebo z nadzieją, że autorem jest E'Casanova, do którego ostatnimi czasy poczuła straszny pociąg. Nie spodziewała się rozwoju miłości.
W końcu dotarła do drzwi pokoju. Przez całą drogę rozmyślała, nie zwracała uwagi na nic. Zdjęła płaszcz i weszła. Zdziwiły ją całkowicie bukiety czerwonych róż. Lecz o mało nie zemdlała, gdy ujrzała ścieżkę. Nie zwracając uwagi na nic - podążyła nią. W pewnym momencie ktoś objął ją od tyłu i czule ucałował w policzek. Od razu poznała to ciepło.
- I co ty na to? - uśmiechnął się E'Cas.
- Co... - zawahała się. - Co ja na to?
Rozglądając się widziała coś, czego żadna dziewczyna zauważona przez zawodowego uwodziciela nie mogła sobie wymarzyć. Nie wiedziała co powiedzieć, a po chwili E'Casanova poczuł krople łez na rękach.
- Nie wiem, co powiedzieć... - westchnęła z uśmiechem. - Ja... Chodź, pokażę ci coś.
Abby wzięła go za rękę i zaprowadziła na dach. Niebo było bezchmurne, więc błyszczało się od gwiazd, które przez ten czas uwielbiała oglądać, choć wieczory w Anglii były chłodne. Usiedli na ławeczkę (dach był bardzo ładnie urządzony, specjalnie dla bogatszych gości), po czym Abby zaczęła opowiadać:
- Cóż... Nie miałam jak ci powiedzieć... Nawet jeśli, nie umiałabym... Przykro mi, że teraz muszę niszczyć to, co tu zauważyłam, ale... Od pół roku znów chodzę z Charlie'm. Robi wszystko, by było tak, jak dawniej. Na początku nie chciałam, ale miał nadzieję, że się zgodzę... Nawet nie ma pojęcia, że po tygodniu to wszystko się rozpadnie... Taką mam pracę, przypomniałam sobie wszystko.
Zakryła rękoma twarz i przeciągnęła w dół. e'Casanova westchnął.
- Znam to uczucie. - rzekł po kilkuminutowej ciszy. - Miałem tą samą pracę, co ty. Ale to rzuciłem, bo dla mnie taki sposób zarabiania nie jest odpowiedni... Poza tym ze względu na ciebie...
- Rzuciłeś pracę dla mnie? - zdziwiła się. - To... To chyba miłość...
- Nigdy nie czułaś miłości? - spytał chłopak. - Przecież byłaś z Charlie'm...
- Z tym, że... - odparła Abby. - Cały czas to była moja praca. Po mnie nie można spodziewać się prawdziwej miłości.
Opuściła głowę. Po chwili zwróciła się:
- Powiedz mi... Jak to jest się zakochać?
- Trudne do opisania, ale piękne uczucie... - mówił. - Wprawdzie czułem to tylko 2 razy... A chciałbym więcej, bo miłość jest piękna... Jednak jak Bóg karze, tak się zakochasz... Niestety, ten drugi raz okazał się... Niezbyt trafny.
Uśmiechnął się lekko.
- To nie... - wykrztusiła. - To znaczy... Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy... Gdybym wiedziała... Na prawdę jesteś mi kimś bliskim, kimś wyjątkowym...
- Ciekawe... - westchnął, wstając. - Poraz pierwszy dziewczyna... Pierwsza mnie wykołowała... Wybacz, muszę... Przemyśleć coś.
Bez słowa wyszedł. Abby nie zdążyła nic powiedzieć. Gdy rozmyślała, tancerz kierował się w stronę parku. Również pochłonęły go myśli. Po kilku godzinach Abby wróciła do domu i od razu poszła spać, E'Casanova zrobił to samo w hotelu.
Następnego ranka Abby nie wychodziła z pokoju. Matki chrzestnej (wydawało się) nie obchodziło to. Dziewczyna, z wtulony w poduszkę policzek rozmawiała przez telefon z Charlie'm:
- Dobrze, że mu powiedziałaś, ale to mój kuzyn... Nie chcę wysłać go do USA z zawodem miłosnym. Wiesz, jak to działa na kogoś, kto przeżył śmierć ukochanej?
- Nie wypominaj mi tego... Nie wiem, jak może dalej żyć, ale... Czego nie zrobię, wszystko idzie źle...
- Jak w ,,Romeo i Julia".
- Nie pomagasz...
- Sory... Chodzi mi o to, że teraz przechodzisz stan depresji. Wiesz czemu?
- Podejrzewasz coś? Z tego tonu wynika, że tak...
- Mogłaś się w nim zakochać.
- Ja?
- Inaczej wyszłabyś z pokoju.
- Skąd wiesz, że jestem u siebie?
- Chociażby dlatego, że słyszę szum drzew. A z tego co wiem, zainstalowała ci to ciotka, żebyś nie przechodziła stanu depresyjnego. Mam nadzieję, że nic ci nie będzie.
- Dzięki, ja się rozłączam.
- Narazie.
- Pa.
Rzuciła telefon na drugi koniec pokoju i mruknęła:
- Mam nadzieję, że coś zrobię.
Usiadła na łóżku wciąż wtulona w poduszkę. Wtem za drzwiami usłyszała głos matki chrzestnej:
- Kochanie, śpisz już czy jeszcze wyżywasz się na przedmiotach codziennego użytku?
Powoli ukazała się zza drzwi.
- To nie jest śmieszne... - mruknęła, zakrywając twarz poduszką. - Ciocia nie zna tego fachu, ale to jest jak w Polsce chociażby... Jedziesz po lewej, łatwo o wypadek.
- Dobra... - usiadła obok, obejmując dziewczynę ramieniem. - Posłuchaj, zawsze było mi miło pomagać ci w karierze, ale, z tego co słyszałam, chłopak cię kocha... Nie zmarnuj tego, bo życie da ci popalić.
- Ale chodzę z Charlie'm. - odrzekła Abby.
- Tydzień? - zapytała z wyraźnie niedowierzającym tonem. - Słuchaj, musisz wiedzieć, że ludzie łatwo się zniechęcają, zwłaszcza chłopcy, którzy wcześniej widzieli na własne oczy, jak umiera ich dziewczyna.
- Skąd ty o tym wiesz? - dziwiła się.
- No proszę cię, już tancerka nie może znać sław? - pocałowała ją w czoło, wstając. - Radzę ci: otrząśnij się i spróbuj go zatrzymać, bo masz tylko tydzień, zanim zapomni i odleci.
- Dzięki za pocieszenie. - odparła z ironią.
Gdy drzwi do jej pokoju zamknęły się, rzuciła się na łóżko. Poczęła rozmyślać, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
- Otwórz, bo ja gotuję obiad. - krzyknęła z kuchni kobieta.
- Pewnie, zestresowanej dziewczynie każ się pokazywać... - mruknęła pod nosem i podeszła do drzwi ubrana w długą bluzkę z krótkim rękawkiem. Gdy otworzyła drzwi, nie mogła się nadziwić. E'Casanova odwiedził ją.
- Witaj, ja... - zmierzył ją wzrokiem. - Nie w porę?
Dziewczyna spojrzała w dół, potem znów w górę.
- Nie... - uśmiechnęła się szeroko. - Pewnie, że nie. Wejdziesz?
- Jeśli Charlie nie ma nic przeciwko temu... - zaśmiał się chłopak.
Abby zamknęła drzwi. Jak to w Anglii - dni były jeszcze ciepłe, temperatura osiągała prawie 20'C. Usiedli na małej ławce i 5 minut przemilczęli.
W końcu Abby westchnęła i zaczęła:
- Wiem, że jesteś na mnie zły. Sama jestem zaskoczona tym, że Charlie sam do mnie przyszedł. Masz prawo, doskonale o tym wiem, ale...
- Ja nie jestem zły... - zwrócił się do niej.
- Ale ja... - zdziwiła się słowami. - Co?
- Czemu mam się gniewać? - uśmiechnął się E'Cas. - Bo kuzyn wrócił do swojej dziewczyny po wypadku? Jesteś wyjątkowa, z tobą powinien być ktoś wyjątkowy... Jeśli przerzucisz się na stałe związki... Choć fajnie byłoby być na tym miejscu, to cieszę się jednak, że masz kogoś, z kim byłabyś szczęśliwa.
Abby ciężko westchneła.
- Tak, w sumie... - złapała się za głowę. - Praktycznie to... Chodziłam z nim tydzień i jutro... Jutro miał minąć termin. Nie wiem, czemu tak robię... Po prostu samo mi wychodzi... I chyba to rzucę.
- Serio? - zaciekawił się chłopak. - To znaczy nie, że... To znaczy... Ciężko mi cokolwiek powiedzieć...
- Mi też... - Opuściła głowę.
Siedzieli tak jeszcze chwilę. Po nogach Abby wspinała się gęsia skórka. Dziewczyna wstała i zapytała:
- Wejdziemy do środka?
- Pewnie. - odparł E'Cas.
Nie robiło mu różnicy, gdzie siedzą. Przecież na zewnątrz było ciepło, poza chłodnym wiatrem. Ale zgodził się, bo Abby robiło się zimno. Tak przynajmniej ona myślała. Ale jak było na prawdę, wiedział sam artysta. Abby przeszukała stertę ubrań i wyjęła jasne dżinsy oraz czerwoną bluzkę na ramiączkach.
E'Casanova dobrze wiedział, co taki czyn zwykle oznacza. Automatycznie wyszedł i dał znać, że poczeka. Przeszedł do salonu. Do tej pory tego nie zauważył - całą 1/4 pokoju zajmuje terrarium dla Eddy'ego. Zawierał praktycznie wszystko, czego jaszczurowi do szczęścia brakuje - basenik z wodą, lampa grzewcza, mnóstwo wysokich i niższych roślin... Prawdziwe miniaturowe środowisko tropikalne! Chłopak usiadł na sofie. Chwilę popatrzył w lustro. Widział siebie w dwóch postaciach - młodego chłopca ubranego w białą bluzkę, dżinsowe spodenki na szelkach i jasne trampki, a tuż obok niego siedział już starszy, obecny dorosły ubrany i ucharakteryzowany na klip ,,Invincible". Nie wiedział, kiedy to wszystko zeszło, kiedy z młodego, lecz znającego już dobrze psychikę płci przeciwnej - jeszcze - Kevina Evansa stał się dorosłym, wiedzącym już praktycznie wszystko o dziewczynach E'Casanovę, który sam z tymi ,,pięknymi istotami" (jak przywykł mówić o nich w wywiadach, kochał poezję) szczęścia nie miał. Gdy poczuł ruch między ramionami, energicznie się odwrócił i zauważył Eddy'ego.
- To ty jesteś Eddy, tak? - odezwał się, biorąc jaszczura. - Nic dziwnego, że Abby tak cię lubi... Albo to dlatego, że pierwszy raz jestem sam na sam z legwanem zielonym.
Wtedy zza futryny wyszła Abby.
- Widzę, że cię polubił. - uśmiechnęła się, siadając obok tancerza.
Wzięła Eddy'ego na ręce, schowała do terrarium i wróciła.
- To jak... - zaczął E'Cas.
Wtedy zauważył małą, ok. 3-letnią dziewczynkę o jasnyh włosach i ciemnych oczach. Weszła powoli do pokoju.
- Mamo, gdzie Eddy? - zapytała. - Miał być na tarasie.
- Już ci go daję. - wstała szyko Abby.
Dziewczynkę zaciekawił nieznajomy, a chłopaka zainteresowało ,,Mama".
- Ona... Powiedziała do ciebie ,,mama"? - pytał z ciekawością.
- Trochę, jakby... - zawahała się dziewczyna. - Pozmieniało się.
- Tylko ja przy tobie nie widziałem żadnego bobaska, więc... - chłopak wpadł w ambaras.
- Nie mam zamiaru otwierać ci drzwi do wszystkich tajemnic. - szepnęła i odwróciła się do dziecka. - Proszę, Annie. Tylko go pilnuj.
- Dobrze. - przytaknęła. - A kto to? Widziałam w telewizji!
- Znajomy. - uśmiechnęła się. - Idziesz z nim na taras czy chowamy do terrarium i pójdziemy na spacer?
- Na spacer, na spacer! - skakała z radości Annie.
- Chcesz? - zwróciła się do E'Casanovy.
- Czemu nie? - zgodził się. - Niczym za to nie płacę...
Abby ponownie schowała legwana do terrarium i wyszli. Annie chodziła po parku i zbierała stokrotki, a tymczasem młodzi rozmawiali.
- To... Chciałeś mi coś powiedzieć? - zapytała po chwili.
- Zapytać... - westchnął E'Cas. - Skoro wiesz już, jak stoi sprawa... Jak wyobrażasz sobie dalsze życie?
- Nie wiem, może... - rzuciła Abby. - Nie wiem. A ty jak myślisz?
- Co to dla mnie za dylemat? - zaśmiał się, obejmując ją ramieniem.
- Jesteś artystą, podejmujesz trudne decyzje, więc... Zdecyduj za mnie. - uśmiechnęła się.
- W sumie fakt. - przytaknął chłopak. - A właściwie... Skąd się wzięła Annie?
- Dzieciątko nie wie, skąd się dzieci biorą? - wybuchnęła śmiechem Abby. - To mnie zaskoczyło... Amerykański Don Juan, ojciec większości dzieci w przedszkolach i żłóbkach Los Angeles nie wie, skąd wychodzą?
- Chcesz się przekonać? - śmiał się dalej. - Jednak nie na darmo przyleciałem...
- Pewnie i nie... - spoważniała dziewczyna. - Co zamierzasz teraz zrobić? Obawiam się, że nie bardzo ci teraz znać się ze mną, skoro nie jesteś ojcem Annie?
- Miałbym zrywać z tobą kontakt, bo jako jedyna znajoma nie jesteś matką z mojej winy? - dziwił się E'Cas. - Musiałbym pogrążać się w swojej pracy, którą przecież rzuciłem.
- Tak... Dla mnie... - westchnęła. - Przepraszam, że ukrywałam przed tobą Annie, ale praktycznie przed całym światem ją tu chowam...
- Nie szkodzi... - wzruszył ramionami. - Byłem zdziwiony, bo nic w gazetach nie było, ale... Jednak to nie takie dziwne... A jeśli mogę: kto jest jej prwdziwym ojcem?
- Charlie. - rzuciła. - Ale kiedy opowiadałeś o pobycie w Londynie pomyślałam, że byłbyś takiego szczęścia bardziej wart, niż on, ale... Minęły 3 lata, nie mam zamiaru mu wszystkiego wypominać, lecz wolałabym być z tobą... Po prostu ty o naszej płci wiesz bardzo dużo i szczęściem byłoby zostać kimś bliskim twemu sercu.
- Ty i Annie zawsze będziecie mi bliskie. - przytulił ją. - Tylko czy, jakby co, Annie żyłaby z ojcem, na którego koleżanki będą mówić ,,tato"?
- Ponoć nie przyznają się do ciebie? - dziwiła się Abby.
- Chcę się upewnić... - mówił E'Cas. - Są takie rodziny, które nowego ojca nie mają, więc...
- Spokojnie, przeżyje. - zaśmiała się. - Przecież jej przyszły, przybrany tata jest legendą.
- Powiedz mi... - westchnął. - Byłoby źle, gdybym pomógł wam z tym jakoś żyć?
- W jakiś sposób zmieniłoby się moje życie... - odparła Abby. - Pewnie byłabym szczęśliwa, ale... Ty masz rodzinę za oceanem, a my zostaniemy tu...
- Jak dla mnie nie ma różnicy. - rzekł po cichu. - Przyjedź autobusem dziś na plażę... Mam coś dla ciebie.
Abby tylko się uśmiechnęła.
- Chodź, Annie. - powiedziała wkońcu. - Do zobaczenia wieczorem.
Poszły powoli w stronę domu. E'Casanova zastanawiał się, jak mógł tak zwlekać? Zwykle wystarczyło mu 15 minut, żeby rozmowa się skończyła. Nie myślał więcej, wrócił do hotelu, po czym usiadł i począł romyślać. Abby do wieczora się przygotowywała (psychicznie) na to, co miało nastąpić. W końcu nadszedł ten upragniony zachód Słońca. Przed wyjściem rzuciła tylko:
- Wychodzę!
I wyszła. W autobusie również się głowiła. Niebo było bezchmurne, więc gwiazdy błyszczały niczym cekiny na rękawiczce Michaela Jacksona. Gdy dotarła na miejsce, od razu widziała E'Casanovę s


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Michaelka111




Dołączył: 02 Lis 2008
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:58, 09 Mar 2009  

No tak... heh... czytałam już.
I piękne.
Ja niestety nie zamieszę tu swoich opowiadan, bo pośmiewiska nie chcę z sibie robic :/


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Billie Jean
Moderator



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 427
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubelskie/Basingstoke (UK)

PostWysłany: Pon 19:53, 09 Mar 2009  

Ajj, nie przesadzaj Wink Cudowne opowiadania piszesz ^^
Dziękuję za komplementy - jak Sussie już doczyta, będę przysyłać drugie :>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Billie Jean
Moderator



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 427
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubelskie/Basingstoke (UK)

PostWysłany: Sob 0:47, 14 Mar 2009  

II część opowiadania Wink

Minęły dwa lata, odkąd Abbigail (Billie Jean) i E'Casanova się rozstali. Nadchodziła wiosna, przyroda budziła się do życia. Słońce dawno schowało się za horyzontem, a wszystko zaczęło się o godz. 23:00, za kulisami koncertu Billie Jean. Pracował nad nią sztab ludzi: 3 krawców, 3 stylistów i 3 fryzjerów. Była już gotowa, ubrana w wysokie buty, sukienkę w pasy, białą marynarkę i białą fedorę z czarnym pasem (wszystko przygotowane w stylu Michaela Jacksona). Wszystkie światła były powygaszane, fani czekali tylko, gdy nadejdzie początek. I oto przyszedł manager, mówiąc:
- Billie Jean? Idź na scenę, zaczynamy!
Billie, w pełni gotowa wyszła na zupełnie ciemną scenę. Nagle rozległa się muzyka, biały reflektor od góry oświetlał piosenkarkę. Annie stała za kurtynami i obserwowała wszystko. Billie Jean zaczęła tańczyć i śpiewać:
- As He Came Into The Window
It Was The Sound Of A Crescendo
He Came Into Her Apartment
He Left The Bloodstains On The Carpet
She Ran Underneath The Table
He Could See She Was Unable
So She Ran Into The Bedroom
She Was Struck Down, It Was Her Doom
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK
Are You OK, Annie
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK
Are You OK, Annie
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK?
Are You OK, Annie?
Annie Are You OK?
So, Annie Are You Ok, Are You Ok, Annie?
(Annie Are You OK?)
(Will You Tell Us That You're OK?)
(There's A Sign In The Window)
(That He Struck You - A Crescendo Annie)
(He Came Into Your Apartment)
(He Left The Bloodstains On The Carpet)
(Then You Ran Into The Bedroom)
(You Were Struck Down)
(It Was Your Doom)
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK?
Are You OK Annie?
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK?
Are You OK Annie?
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK?
Are You OK Annie?
You've Been Hit By
You've Been Hit By -v A Smooth Criminal
So They Came Into The Outway
It Was Sunday - What A Black Day
Mouth To Mouth Resus - Citation
Sounding Heartbeats - Intimidations
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK?
Are You OK Annie?
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK?
Are You OK Annie?
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK?
Are You OK Annie?
Annie Are You OK?
So, Annie Are You OK
Are You OK Annie?
(Annie Are You OK?)
(Will You Tell Us That You're OK?)
(There's A Sign In The Window)
(That He Struck You - A Crescendo Annie)
(He Came Into Your Apartment)
(He Left The Bloodstains On The Carpet)
(Then You Ran Into The Bedroom)
(You Were Struck Down)
(It Was Your Doom)
(Annie Are You OK?)
(So, Annie Are You OK?)
(Are You OK Annie?)
(You've Been Hit By)
(You've Been Struck By -
A Smooth Criminal)
Okay, I Want Everybody To Clear The Area Right Now!
Aaow!
(Annie Are You OK?)
I Don't Know!
(Will You Tell Us, That You're OK?)
I Don't Know!
(There's A Sign In The Window)
I Don't Know!
(That He Struck You - A Crescendo Annie)
I Don't Know!
(He Came Into Your Apartment)
I Don't Know!
(Left Bloodstains On The Carpet)
I Don't Know Why Baby!
(Then You Ran Into The Bedroom)
I Don't Know!
(You Were Struck Down)
(It Was Your Doom - Annie!)
(Annie Are You OK?)
Dad Gone It - Baby!
(Will You Tell Us, That You're OK?)
Dad Gone It - Baby!
(There's A Sign In The Window)
Dad Gone It - Baby!
(That He Struck You - A Crescendo Annie)
Hoo! Hoo!
(He Came Into Your Apartment)
Dad Gone It!
(Left Bloodstains On The Carpet)
Hoo! Hoo! Hoo!
(Then You Ran Into The Bedroom)
Dad Gone It!
(You Were Struck Down)
(It Was Your Doom-Annie!)
Aaow!!!
Stała 5 minut w pozycji typowej dla zakończenia Smooth Criminal, szybko oddychając. Publika zamarła, wszyscy czekali na kolejny ruch. Zastanawiali się, co teraz zrobi artystka. Najzagorzalsi fani wiedzieli od razu, że to początek kolejnej piosenki. Wtem rozległa się rytmiczna, wpadająca w ucho melodia. Billie Jean ukłoniła się i tak została przez chwilę. Publika zaczęła krzyczeć i wiwatować, a niektórzy rzucali jej kwiaty. Billie Jean rzuciła fedorę fanom i podeszła do końca sceny. Chwyciła białą baseball'ówkę i zaczęła śpiewać, przy tym rytmicznie tańcząc, przy końcach refrenu gwałtownie się zatrzymując:
- (Why don't you give me some time)
(Won't you give me some time)
Pretty baby
Kisses for your loving
I really get it when you're
Next to me yeah yeah
I'm so excited how you
Give me all your loving
I got it coming and it's ecstacy
Streetwalking baby
Cause everyday I watch you
Paint the town so pretty
I see you coming in and off
On my thought yeah yeah
You don't believe me then
You can ask my brother
Cause everyday at six
Home alone
Because
Baby I love you
Baby I love you
Baby I want you
Baby come love me
Baby I need you
You're so satisfying
I hear you walking
Cause your body's talking to me
I chase you every step of the way yeah yeah
An invitation to some
Faraway hot island
If I can show you baby
Home with me
You see I never met a girl
Just like you
Come so easy
Don't you break my heart
Cause I love you
You see I never met a girl
Just like you
Come so easy
Don't you break my heart
Cause I love you
Streetwalking baby
(Why don't you give me some time)
(Won't you give me some time)
(Why don't you give me some time)
(Won't you give me some time)
I have to tell you
That you give me strong hot fever
My every thought is you
And that's a fact yeah yeah
I'd like to take you places
How about New York City
Or Paris, France
What do you think of that
Because
Baby I love you
Baby I love you
Baby I want you
Baby come love me
Baby I need you
You're so satisfying
You see I never met a girl
Just like you
Come so easy
Don't you break my heart
Cause I love you
You see I never met a girl
Just like you
Come so easy
Don't you break my heart
Cause I love you
Streetwalking baby
I got it coming baby
Baby I love you
Baby I love you
Baby I want you
Baby come love me
Love me baby
Got to have some loving
Got to make you mine
Got to give some loving
Gonna give you loving
Make you mine
Got to get your love
Got to give some love
Got to make somebody
I told you
I told you
You see I never met a girl
Just like you
Come so easy
Don't you break my heart
Cause I love you
Streetwalking baby
Rytmy streetwalker'a obudziły wszystkich i natychmiast każdy wstawał. Gdy melodia powoli ucichła, Billie Jean spojrzała na kurtyny - Annie nie było. Natychmiast się odwróciła, jakby coś usłyszała. Po chwili kurtyny zasunęły się powoli.
- Co się z tobą dzieje? - zapytał zaniepokojony manager. - Zaraz śpiewasz ,,I Will Always Love You", pędź do garderoby!
Billie nie mogła nic powiedzieć. Zwykle stawiała rodzinę nad karierę, ale mając tak twardego agenta można z rodziną się pożegnać. Pospiesznie zmieniała krótką sukienkę na piękną, długą, srebrną cekinową suknię. Łagodne fale z - poczerniałych już - włosów zostały ułożone, rzucało się w oczy jedynie czerwone pasemko. Wychodziła właśnie na scenę, gdy ujrzała Annie.
- Annie, gdzieś ty była? - podbiegła do córki. - Miałaś być przy...
Nie dokończyła, gdy ujrzała w zasięgu wzroku te znajome, czarne buty. Wodziła wzrokiem ku górze i ujrzała tego, który ofiarował jej swoje serce - E'Casanovę.
- To ja idę pograć z ochroną w karty. - rzekła Annie cienkim, lecz melodyjnym głosem.
Wydawało się, że Annie jest kolejną młodą artystką, lecz o innej urodzie - widać już było wszystko: blond włoski, które z każdym rokiem przybierały ciemniejszą barwę, oczy równie piękne, koloru piwnego i wypukłe, różowe usteczka. Billie Jean spojrzała na nią łagodnie i zwróciła się ku chłopakowi, niemal Michaelowi Jacksonowi, którego wyrwano z klipu ,,Speed Demon".
- Ślicznie wyglądasz... - szepnął, tuląc dziewczynę, widocznie lekko łzawiącą. - Wychodzisz już?
- Tak, ja... - ocierała łzy Billie. - Muszę iść.
Zniknęła gdzieś za kurtyną. Stanęła przed mikrofonem, policzyła cicho do 4 i zaczęła śpiewać:
- If I should stay,
I would only be in your way.
So I'll go, but I know
I'll think of you ev'ry step of the way.
And I will always love you.
I will always love you.
You, my darling you. Hmm.
Bittersweet memories
that is all I'm taking with me.
So, goodbye. Please, don't cry.
We both know I'm not what you, you need.
And I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I hope life treats you kind
And I hope you have all you've dreamed of.
And I wish to you, joy and happiness.
But above all this, I wish you love.
And I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I, I will always love you.
You, darling, I love you.
Ooh, I'll always, I'll always love you.
Po twarzy ciekły jej łzy, widać było rozpacz... Ale czemu? Ma powody do radości, więc czemu się smuci? Zeszła ze sceny i zamknęła się w garderobie. E'Casanova był ciekawy, co też mogło się stać. Poszedł za nią. Stanął przy drzwiach i zapukał dwa razy. Billie Jean nie odpowiedziała, więc po cichu wszedł. Zamknął drzwi tak cicho, jakby się włamywał, tak samo podszedł do dziewczyny siedzącej na sofie.
- Mogę jakoś pomóc? - kucnął na przeciw niej.
Billie nie odpowiadała, lecz lekko się uśmiechała. E'Cas oparł się o jej kolana rękami i spojrzał w jej oczy.
- Dowiem się, czy będę szukał powodu? - zaśmiał się. - Nie zamykaj się w sobie, bo to ostatnie, co chciałbym, żebyś zrobiła.
- To prawda, że nie chciałeś wrócić do Londynu? - zapytała drżącym głosem.
Chłopak wstał i zaczął chodzić po garderobie.
- Proszę, powiedz, że to nieprawda. - szlochała. - Powiedz, że media kłamały... Ale jeśli to prawda, przyznaj. Przyznaj, że wszystko, co poświęciłeś i przerwałeś, było tylko grą. Powiedz, że chciałeś...
Pokazała mu gazetę, w której była plotka: ,,E'Casanova nie wróci do Lonynu".
- Zniszczyć ci życie? - zapytał, rzucając gazetę w kąt. - Przecież wiesz, że ja bym tego nigdy nie zrobił... Zwłaszcza tobie.
- Skąd mogę wiedzieć? - zwróciła się do niego.
- To... Racja. - oparł się ręką o ścianę, drugą opierając na biodrach. - Skąd mogłaś... Nie znasz mnie przecież tak dobrze... Ale fakt, że mi zaufałaś. Czy podczas twojej rekonwalescencji zrobiłem ci krzywdę?
- No... Nie. - zaprzeczyła.
Artysta usiadł obok niej, objął ją i mówił:
- Pamiętaj, że mi zawsze możesz zaufać. Będę zawsze, kiedy będziesz mnie potrzebowała, kiedy będziesz przeżywała coś trudnego lub coś radosnego. Możesz myśleć o mnie cokolwiek... Ja rzuciłem pracę, bym mógł spędzać z tobą wolne chwile i raczej nie wiem, jak inaczej bym wykorzystał te dni. Dla mnie - odkąd pamiętam - nie liczy się nikt poza tobą. Jesteś kimś wyjątkowym, jesteś piękna, utalentowana... Potrafisz być artystką, mamą, przyjaciółką... Potrafisz być każdym, kim byś chciała. Bóg dał ci to wszystko, łącznie z moją miłością. Osobiście nie mówiłem jeszcze tego dziewczynie, ale kocham cię nad życie i nie wiem dalej, jak możesz myśleć, że mógłbym cię opuścić tak bez walki.
Billie zaśmiała się.
- Nigdy? - zdziwiła się. - A ile już ich miałeś?
- Kto to zliczy? - zaśmiał się E'Cas. - Ważne, że jesteś ty i nikt więcej.
Siedzieli tak 5 minut. Billie wodziła dłonią po jego policzkach.
- A mi strasznie podoba się twoja gładka twarz. - zaśmiała się. - Przepraszam teraz, muszę... Muszę się przebrać.
- Oczywiście. - uśmiechnął się chłopak. - Będę czekać z Annie.
Wyszedł i skierował się ku dziewczynce, która śpiewała melodyjnym głosem:
- We've got rainbows yet to find
And we'll find them all in time
Girl you know someday we'll even touch the sky
Just climb on the wings of my love
Anytime you want to leave your world behind
I'll take you high on the wings of my love
Just take my hand and together we'll touch the sky
Just climb on the wings of my love
Yes remember I will always be around
I'll take you high on the
wings of my love
- Słyszę nowy talent. - zaśmiał się tancerz. - Niedługo przegonisz mamę.
- E'Casanova! - krzyczała Annie, rzucając mu się na szyję.
- A nie tata? - zdziwił się Joe. - Nie jesteście razem?
- Są, ale mama zabrania mi mówić tata, bo... Tego nie wiem, bo przestałam słuchać. - wyjaśniła dziewczynka.
- Tak to się słucha rodziców? - uśmiechnął się E'Cas. - Chodź, usiądziemy.
- Gdzie Billie Jean? - zapytał ochroniarz.
- Przebiera się. - odparł chłopak, potem zwrócił się do Annie. - Powiedz mi, czy ty chcesz być jak mama?
- O tak, ja ją naśladuję. - kiwnęła głową. - Tylko mówi, że nie powinnam we wszystkim i nad tym się zastanawiam...
- Są takie rzeczy na świecie, na które pozwala się ludziom w konkretnym wieku, maleńka. - powiedział E'Cas. - Ty masz 5 lat więc nie obrażaj się, jeśli ktoś zabroni ci np. tanczyć układ mamy do piosenki ,,2Bad".
- Mama powiedziała, że nie mogę tańczyć jej układów, bo mogę zrobić sobie coś z kościami. - wzruszyła ramionami.
- Po pierwsze: kośćmi. - odparł chłopak. - Po drugie: bo mama to zlekceważyła, będąc w twoim wieku i do dziś miewa bóle, przez które nie może chodzić...
- Skąd to twierdzenie? - zapytał Joe.
- Nocami się do niej dzwoniło. - wzruszył ramionami. - I ona do mnie dzwoniła.
- Tylko dlatego przyjechaliśmy? - pytał dalej.
- Nie, no coś ty! - dziwił się. - Chciałem zobaczyć tą, która tak opanowała moje życie... I tą drugą, która odziedziczyła talent.
Przyszła Billie Jean ubrana - jak zwykle - w jasne dżinsy, białą bluzkę z podobizną Michaela Jacksona, czarny płaszcz i czarną fedorę.
- Możemy już jechać, chciałabym wam coś pokazać. - uśmiechnęła się.
Nie wyszli jeszcze na ulicę... Przy samych drzwiach zauważyli ich paparazzi. Ochrona bezpiecznie odprowadziła grupę do limuzyny, lecz nie uniknęli zdjęć. W limuzynie Annie powiedziała:
- Ale natrętni...
- Taka ich praca... - odparła Billie, gładząc jej włosy i co chwilę wyjmując rodzynki z kosmyków. - Fotografują z nienacka, a teraz wszyscy zobaczą efekty twojej bitwy na rodzynki ze Scarlett Johansson.
- Obraca się w niezłym towarzystwie. - zaśmiał się E'Cas. - Myślałem, że normalnie tylko twoja rodzina wie o Annie.
- Annie potrzebuje rozrywki. - wzruszyła ramionami dziewczyna, dalej sprawdzając włosy córki. - A ja nie mam czasu.
- Yhm... - przytaknął z głębokim wdechem. - Masz może jakieś plany na występ w tym roku?
- Mam trochę, czemu pytasz? - odrzekła Billie.
- Michael o ciebie pytał... - mruknął E'Cas, spoglądając w okno i patrząc na fanów oglądających się za autem.
- Michael Jackson? - zapytała z szerokim uśmiechem dziewczyna. - Powiedz, że tak.
Złapała go za ramiona i spojrzała w oczy.
- Możliwe. - objął ją i pocałował.
- Żartujesz?! - krzyknęła zafascynowana. - Niemożliwe...
- Skoro tak twierdzisz... - zaśmiał się tancerz.
- To jest... - wzięła głęboki wdech Billie. - Niesamowite... Jak to... To znaczy jak on...
- Dałem mu twoje demo ,,I can be everyone" i... - odparł E'Casanova. - Co tu dużo mówić, spodobało mu się.
- Ty... - złapała się za serce i pocałowała go 3 razy: w policzki i w usta. - Mówiłam ci już, że cię kocham?
- Nie, do teraz trzymałaś się ode mnie na dystans. - spojrzał kątem oka na Annie.
- Więc teraz wiesz... - uśmiechnęła się Billie. - Teraz nic nie mów, zobaczysz coś.
Więcej nie chciała mówić, więc E'Cas również się nie odzywał. Gdy wyjechali z Londynu do Canvey Island, na koniec Point Rd, podjechali pod dużą, pozłacaną bramę, otwartą przed samochodem. Limuzyna zatrzymała się i wypuściła grupę. Natychmiast przywitał ich lokaj, Johnny:
- Witamy. Przejdziecie się państwo pieszo, czy może przyprowadzić konie?
- Przejdziemy się, zamknij bramę. - odparła.
Chłopak nic nie mówił. Podziwiał: z lewej strony drzewa i kojec z dwoma psami, z prawej zaś więcej drzew i mała rzeczka. Spojrzał przed siebie i co widział? Jeszcze więcej drzew i wysoki mur. Zdziwiła go brama, zupełnie taka sama, jak tamta od strony ulicy. Otworzyła się dopiero, gdy pierwsza zamknęła wszystkie zamki. Gdy weszli do środka, chłopak ujrzał ogromny, piękny ogród, przypominający tropikalną dżunglę. Przeszli przez mostek, gdyż rzeczka kończyła się stawem. Przeszli i od razu było widać wielką willę w pełnej okazałości - nieskazitelnie białe ściany i brązowy dach. Lokaj szedł przed nimi i otworzył drzwi. Ich oczom ukazał się wielki, pięknie urządzony salon ze schodami. Johnny oprowadził ich po wszystkim. W salonie najdował się duży, stary kominek, od prawej strony oświetlany przez akwarium o pojemności 150l (100x50x30). Z tamtąd otwarte były szklane drzwi na zimowy taras, który następnie kierował na wybieg ze stajnią, dla koni. Na tarasie stał stolik z ławkami, a po drugiej stronie stał mały plac zabaw dla dzieci (głównie dla Annie, ale odwiedza ją mnóstwo dzieci ze względu na rodzinne występy lub wyłącznie dla dzieci). Salon połączony był z jadalnią i kuchnią po drugiej stronie. W kącie widniała tabliczka, że obok są drzwi do garażu. Przeszli na górę. Tam stanęli w długim korytarzu z mnóstwem drzwi: do łazienki, ubikacji, pralni, 4 sypialnie, 2 sypialni dziecięcych i tej największej - wielkiej sypialni dla rodziców z wyjściem na balkon. Z tarasu na górze, jak i na dole widać ocean. Billie wprowadziła E'Casanovę do wielkiej sypialni, usiadła na dużym łożu i zapytała:
- Teraz możesz mówić... Jak ci się podoba?
- Powiedziałbym ci, ale... - pogłaskał jej policzek. - Brak mi słów na coś tak... Tak wspaniałego. Ale ja mam rodzinę, co z nimi?
- I tu cię mam. - odparła Billie. - 1 sypialnia dla twoich rodziców, 1 dla Dave'a i 2... Te 2 nie wiem, czemu są sypialniami.
- Chodź, pogadamy później... - wyszedł chłopak.
Billie poszła z nim. Zeszli na dół i usiedli przy stole na tarasie.
- Co do Michaela... - zaczął E'Cas. - Chciałby zaśpiewać z tobą parę piosenek...
- Chyba... - westchnęła Billie. - Chyba się zgodzę, ale... Co z Annie? Nie mogę zabierać jej wszędzie, musi zostać, ale nie ma nikogo, kto by się nią zajął...
- Jeśli ja zajmę się nią przez ten tydzień, pojedziesz? - zapytał.
- Może, ale czemu ci tak zależy? - czesała palcami włosy dziewczyna. - Skąd mam mieć pewność, czy jej nie porwiesz?
- Wystarczy, że mi zaufasz... - odparł artysta.
- Ale ja nie mogę ci zaufać... - wstała, podsuwając krzesło do oporu.
- Czemu? - E'Casanova również wstał. - Znam się na dzieciach, w czym problem?
- Nie potrafię zaufać komuś, kogo znam zaledwie rok! - krzyknęła, łapiąc się za głowę.
Po jej policzkach spłynęły łzy. Żeby Annie tego nie widziała, poszła szybko do sypialni na górze. E'Casanova pognał za nią, a dziewczynka bawiła się dalej. Abbigail usiadła na łóżku i pocierała policzki. Chłopak podchodził do niej, mówiąc:
- Wiem, że trudno ci przyzwyczaić się do nowej sytuacji... Wiem, że może zrobiłem coś źle... Na tym polega zaufanie, jeśli popełniłem błąd, masz prawo mnie skarcić... Wiem też, że jesteś cudowną dziewczyną i czuję się naprawdę szczęśliwy, gdy mogę pomyśleć, że jesteśmy razem... Może się powtórzę, nie szkodzi... Możesz myśleć o mnie cokolwiek... Możesz myśleć, że jestem idiotą, bo postanowiłem całkowicie ci się poświęcić... Możesz myśleć, że cię okłamuję... Nawet, jeśli miałabyś do końca życia mi nie ufać, ja wierzę, że, mimo wszystko, będziesz znów promienna, jak wtedy, gdy poszliśmy na ostatni spacer przed moim wyjazdem... Pamiętasz?
Usiadł obok niej, obejmując rękami. Coraz całował skroń, wodząc dłonią po czarnych lokach. Dziewczyna położyła ręce na nogach i ciężko westchnęła.
- Nie zrobiłeś nic złego... - rzekła cicho. - Praktycznie to wszystko moja wina... Nie wiem, kiedy dojdę do siebie po wypadku...
E'Casanova łapał oddech, gdy do pokoju wszedł Dave:
- Widziałeś, jaki mam zawalisty pokój?
- Wiesz, kogo to nie obchodzi? - odparł chłopak.
- Daj spokój, pokusisz się... - śmiał się brat.
- Wynoś mi się... - wyprowadził i zamknął za nim drzwi tancerz.
Usiadł i pogładził policzek Abbigail:
- Ile byś nie wracała do zdrowia, ja będę zawsze...
Abby uśmiechnęła się lekko i wstała. Gdy wyszła z pokoju, weszła Annie. Usiadła obok patrzącego obojętnie w podłogę E'Casanovy i zapytała:
- Czy mamie coś jest?
- Nie, Annie. - westchnął chłopak. - Ona... Nie czuje się najlepiej.
- Ale mama tak zawsze. - dziwiła się. - Czasami jest taka smutna, że nie chce się ze mną bawić, tylko siedzi tutaj i pisze piosenki.
E'Cas uśmiechnął się i pogładził blond włoski dziewczynki.
- Chodźmy na konie. - rzuciła nagle Annie.
Chłopak nie odpowiedział. Chwycił ją za rękę i wyszli do stajni. Tymczasem Abby patrzyła, jak tancerz spełnia się w roli ojca. Podeszła do niej opiekunka (ma jeszcze 17 lat, powinna mieć opiekę), Sandra i powiedziała:
- Panienka nieźle wybrała. Więc czemu mu nie ufa?
- To skomplikowane... - odparła Abby. - Nie potrafię, choć chciałabym... Dorosłam i zastanawiam się, czy zrobiłam dobrze?
- Pewnie. - założyła ręce Sandra. - E'Casanova ma 21 lat, upilnuje panienkę. Poza tym ma świetny kontakt z twoją córką. Mówię panience, nie ma lepszego kandydata... Aż panience zazdroszczę.
Abbigail usiadła na tarasie. Obserwowała całą sytuację, lecz nie słyszała rozmów. Annie siedziała na karym koniu, którego lejce trzymał E'Cas.
- Rzadko z tobą spędza czas? - zapytał po chwili ciszy.
- To zależy. - wzruszyła ramionami dziewczynka. - Jak miałam jeszcze 3, 4 lata, to była ze mną wiele czasu, ale jak skończyłam 5 lat, zaczęła więcej siedzieć sama. Siedziałam dużo z Sandrą i zawsze słyszałam, że mama do ciebie dzwoniła co 5 minut...
Chłopak nie powiedział ani słowa. Wsiadł na konia, przepychając dziewczynkę przy sam łeb zwierzęcia i wyjechali na ulicę (rejony te były mało zaludnione). Stępem jechali przed siebie.
- Mama mówi, że nikt nie był dla niej tak cierpliwy. - mówiła po cichu. - Nawet tata... Kazała mi o nim zapomnieć i myśleć, że teraz ty nim będziesz...
- Skąd pewność, że będę z wami na zawsze? - dziwił się artysta.
Gdy zobaczył łzy w oczach Annie, zaprzeczył:
- Nie, ja nie mówię, że to zrobię... Po prostu dziwi mnie, że chce się związać tak szybko... Jest młoda, nie wiadomo, w jakie bagno mogą ją wciągnąć tacy... Tacy jak ja...
- Mama ci ufa. - odrzekła dziewczynka. - Mówiła już o tym ze mną... Mówiła, że wierzy, że będziesz ją chronił... I mnie też. Mówiła, że ma nadzieję, że będziesz przy nas. Kiedy zobaczyła w gazecie artykuł o tobie, że nie chcesz wrócić do Anglii, chciała popełnić samobójstwo... A mi było smutno...
- Wiem, że wtedy jest ciężko. - pogładził jej włosy. - Przyznam, że też było mi smutno, gdy rozstawałem się wtedy z twoją mamą... Ale teraz znów jesteśmy, mieszkamy razem...
- Żeby tak zawsze było... - szepnęła Annie.
- A więc po mamie jesteś taka bystra... - pocałował ją w główkę tancerz. - I taka cudowna... Chodź, jedziemy do domu.
Podjechali pod samą stajnię i wprowadzili konia do boksu. Następnie wrócili do domu. Abby nie było na tarasie, siedziała w salonie, przy fortepianie i grała, podśpiewując:
- Pretty sunshine...
We were best friends of ever time
I remember - we two and nobody more
We walked to the end of the world
Hee-hee!
Chłopak objął ją w pasie, przykucając. Dziewczyna automatycznie zabrała ręce od klawiszy.
- Coś się stało? - pocałował ją w policzek.
- Nie wiem... - westchnęła Abby. - Zastanawiam się i... Nie wiem.
- Annie opowiedziała mi wszystko... - rzekł. - Mam nadzieję, że takich sytuacji nie będzie...
- Niepotrzebnie mówiła... - mruknęła dziewczyna, próbując wstać.
- Spokojnie, nie obwiniaj jej. - odparł E'Cas, prowadząc ją na sofę przed rozpalonym kominkiem. - Nie powinienem poruszać tego tematu, moja wina... Ale obiecuję, że jeśli ty zapomnisz o tym wszystkim i zaczniesz się uśmiechać, to ja będę cię chronił, choćbym miał zapłacić za to niebezpieczeństwem na własnej osobie.
Abby lekko się uśmiechnęła, poczym wybuchnęła płaczem. Kevin nie próbował jej uspokoić, bo wiedział, że jest to najlepsza metoda, by nie chować wszystkiego w sobie. Przestała płakać, lecz jeszcze pochlipywała, lekko otarła nadgarstkami ostatnie łzy i przez chwilę zamarła. Słońce znikało za horyzontem, więc wyszli do sypialni i zostali tam pod mrokiem nocy z lśniącym niebem pełnym gwiazd, które było widać przez szklaną część dachu nad łożem.
Nadszedł poranek. Część okienna w sypialni Abbigail i Kevina znajdowała się od strony wschodniej, więc słońce było wtedy widać doskonale. Przytuloną do siebie parę (odwróconą od promieni słonecznych, Kevin nigdy nie przepadał za oślepiającym światłem po przebudzeniu) obudziła Annie.
- Mamo... - szeptała, trącając ramię Abby. - Dzwoni ktoś.
- O tej porze? - zdziwiła się zaspana dziewczyna. - Podaj telefon.
Po chwili dziewczynka wróciła i ziewnęła lekko.
- Billie Jean przy telefonie... - rzuciła próbując się obudzić.
- Berry Gordy z Motown Records. - przedstawił się nieznajomy. - Doszły do mnie słuchy, że Michael Jackson chciał z tobą nagrać parę kawałków... Jeśli się pani zgodzi...
- Tak, to prawda. - przerwała Abby. - Ale nie przyjmę tej propozycji...
- Jak to? - dziwił się Berry.
- Z całym szacunkiem... - odparła. - Ale mogę z nim nagrać jedynie jedną piosenkę i, ewentualnie, wystąpić na koncercie, ale to wyłącznie dla jego pieniędzy... Kiedy zgodzę się nagrać z nim płytę, media zaczną brzęczeć, że robię to tylk dla sławy... Dzięki, nie skorzystam, osobiście mam dosyć plotek na mój temat.
- Przykro mi... - westchnął producent. - Trudno, może pani wziąć moją wizytówkę od Michaela Jacksona albo E'Casanovy. Pozdrowienia dla rodziny, do widzenia.
- Gdybym ją miała... - zamyśliła się przez chwilę Abby. - Do widzenia, nawzajem.
Odłożyła słuchawkę i padła na łóżko.
- Co się stało? - zapytała Annie.
- Nic takiego... - odrzekła dziewczyna. - Kochanie, powiedz Sandrze, żeby zrobiła herbatę z mlekiem i przynieś ją, ok?
- Dobrze. - dziewczynka wybiegła z pokoju.
- Córką się wysługujesz? - zaśmiał się Kevin. - Jak się dziś czujesz?
- Niebardzo. - mruknęła.
- No co ty, będziesz chodziła tak przygnębiona? - uśmiechnął się Kev. - Rozchmurz się.
Zaczął całować jej dłoń. Po chwili twarz Abby nabrała rumieńców i szerokiego uśmiechu pokazując białe, piękne zęby.
- I taki uśmiech chciałem zobaczyć. - zaśmiał się Kevin.
Wtedy do pokoju weszła Annie. Postawiła kubek z herbatą na stoliku przy łóżku.
- Bardzo ci dziękuję. - pocałowała córkę w czoło. - Zaraz idziemy na spacer, więc jak chcesz, wyprowadź konia.
Annie widocznie się ucieszyła, bo wybiegła z trzaskiem drzwi. Potem słychać było tylko łomot i krzyk: ,,Nic mi nie jest". Abby upiła łyk herbaty i wstała, sięgając drzwi do szafy. Wyjęła swój strój z klipu ,,Streetwalker" i przeszła do łazienki. Kevin usiadł i zaczął myśleć, na co się dziś ucharakteryzować. Gdy wyszła Abby, wszedł Kev. Po 10 minutach oboje znaleźli się na dole. Kevin - już jako E'Casanova był ucharakteryzowany na ,,Koncert HIStory Warszawa '96" Michaela Jacksona. Ku ich zdziwieniu, Annie stała z koniem obok bramy. Gdy się otworzyła, E'Cas pomógł jej wsiąść i wyszli. Ochrona szła za nimi tak, by ich widzieć, ale minimalnie słyszeć rozmów (zachowywane są tu prywatne sprawy artystów). Po lewej stronie konia szła Abby, a po prawej - Kevin.
- Take me there... - podśpiewywała cicho Abby. - Wygląda na to, że... To znaczy myślę... Ee, nie ważne.
- Ale co? - zapytał E'Cas.
- Myślałam o krótkim urlopie, ale jeszcze muszę zaśpiewać na koncercie z okazji comeback'u Michaela... - westchnęła.
- Świetny pomysł, choć w takim domu... - rozejrzał się chłopak, widząc ocean po swojej prawej. - Uważam, że ty masz tu wakacje, ilekroć wrócisz do domu.
- Pewnie tak... - opuściła głowe dziewczyna. - Ale ten dom kupił mi tata i... Wciąż pamiętam, jak ostatni raz widziałam go... I moją przyjaciółkę, Raven. Mam jeszcze siostrę bliźniaczkę, ale nie wiem, gdzie ona teraz jest... I czy o mnie pamięta...
- Druga taka piękna? - zaśmiał się tancerz. - Pewnie, że pamięta...
- Minęło 5 lat. - rzuciła dziewczyna. - Odkąd urodziłam Annie, ona zniknęła... Była zła, że się mną zajmują... A ja nie byłam świadoma tego, co zrobiłam...
- Miałaś 14 lat, nie mogłaś być zupełnie świadoma, że zmiany w życiu mogą zniszczyć relacje. - odrzekł E'Cas. - Ona mogła na początku być zdenerwowana, bo tak zwykle jest. Ja to rozumiem i mam nadzieję, że pogodzisz się z siostrą. Ciekawe, kiedyś po występie podeszła do mnie fanka i powiedziała, że rozstała się z siostrą po tym, jak urodziła. Ale nie wyglądała jak ty...
- Coś powiedział? - zatrzymała się Billie. - A twarz miała podobną?
- Tak, w sumie... - zastanowił się artysta. - Bardziej kościstą, ale tak, bardzo podobna. Mówiła jeszcze, że jesteś podobna do niej i chciałaby się z tobą spotkać na koncercie...
- Może to ona... - wzruszyła ramionami, jakby obojętnie. - Zobaczymy już jutro.
I zaczęła cicho śpiewać. Annie zachowywała się cicho, tylko co jakiś czas głaskała konia po dobrze umięśnionej szyji. Przeszli prawie pół drogi w milczeniu, lecz tą ciszę przerywał stukot kopyt. Billie Jean targała burzę czarnych loków dłonią, a E'Casanova zwracał się do dziewczynki, poprawiając niektóre szczegóły. Do końca dnia chodzili po ulicy. Gdy nadszedł wieczór, zadzwonił telefon. Annie rzuciła się na słuchawkę:
- Rezydencja Billie Jean, mówi Annie... Skąd pani ma ten numer?... Dobrze, już podaję...
Wbiegła do salonu i znalazła Billie i E'Casa przy kominku, na dywanie.
- Do ciebie. - podała słuchawkę chłopakowi.
Tancerz stanął na równe nogi i rozmawiał z tajemniczą nieznajomą:
- Mówi E'Casanova...
- To ja, Raven. Pamiętasz mnie?
- A tak... Trudno zapomnieć. Jak mnie znalazłaś?
- Szybko. Jestem fanką, nietrudno dla takiej... Podobno jesteś z Billie Jean.
- Skąd takie... Twierdzenia?
- Czytam sporo. Mogłabym dostać wejściówkę za kulisy, żeby ją spotkać?
- Nie wiem, to zależy od niej.
- Proszę, chciałabym jej opowiedzieć o mojej siostrze... Jest do niej podobna i... Chciałabym jej się zwierzyć.
- Ja... Dostaniesz ją.
- Dzięki z całego serca, kocham cię.
- Nie ma sprawy, powinnaś bliżej ją poznać.
- Serio tak sądzisz? Ale jesteś miły... Szkoda, że rzuciłeś pracę...
- Ja nie żałuję... Mam więcej czasu.
- Muszę kończyć, przygotuję się na jutro. Powiedz ochronie, żeby wpuścili Raven Benett.
- Pewnie.
- Narazie.
Rozłączyła się szybko. Chłopak wrócił na dywan.
- Kto to był? - zapytała Abby.
- To była... - spojrzał na Annie. - Niespodzianka.
- Niespodzianka? - powtórzyła dziewczyna.
- Dokładnie. - klasnął w dłonie artysta. - Przyjdzie jutro po twoim koncercie.
Abbigail nic nie mówiła. Przeczuwała... Nie, wiedziała! Wiedziała, że to jej siostra... Słyszała niektóre słowa i już liczyła godziny, minuty, sekundy... Czas oddzielający ją od spotkania. Chciała, by ten dzien w końcu nadszedł, ten emocjonujący moment...
W końcu nadszedł. Nim dziewczyna się spostrzegła, czekała na reżysera koncertu ubrana w zwiewną, białą sukienkę, białą marynarkę, fedorę z czarnym pasem i białe buty. Makijaż był czarny, błyszczyk bezbarwny. Nagle przyszedł oczekiwany.
- 30 sekund, Miss Billie. - rzucił i zaraz wybiegł zapowiedzieć.
E'Casanova stał tam również, wyglądał jak Michael Jackson z teledysku ,,Black Or White". Billie Jean zawsze lubiła widzieć go jako artystę z ery Bad. Chłopak utulił ją mocno i powiedział:
- Kocham cię. Tata byłby z ciebie dumny...
- Chciałabym, żeby tu był... - zaszlochała Billie.
- Ajj, Billie... - westchnął E'Cas. - On jest tam, gdzie ty... Jestem pewien, że się cieszy, że jesteś szczęśliwa... Pomyśl o nim...
Billie otarła łzę (na szczęście makijaż miała wodoodporny, jak wszyscy celebryci, inaczej po występie pot by zmył podkład) i wyszła na scenę. Ten sam, znajomy widok - białe reflektory oślepiające oczy... Założyła ciemne okulary. Został uwolniony dym i powolną muzykę poczęło słyszeć ponad 15 000 fanów. Nigdy nie spodziewała się, że będzie tak wzruszona, zaniepokojona, ale i podniecona... Kolejny występ, a ten dla Króla Popu! Wszystko musiało wyjść perfekcyjnie. Jednak pierwsze łzy już poleciały, gdy na monitorze zauważyła zdjęcia jej i ojca... Podeszła nieśmiało do mikrofonu i zaczęła śpiewać:
- Don’t walk away
See I just can’t find the right thing to say
I tried but all my pain gets in the way
Tell me what I have to do so you’ll stay
Should I get down on my knees and pray
And how can I stop losing you
How can I begin to say
When there’s nothing left to do but walk away
I close my eyes
Just to try and see you smile one more time
But it’s been so long now all I do is cry
Can’t we find some love to take this away
‘Cause the pain gets stronger every day
How can I begin again
How am I to understand
When there’s nothing left to do but walk away
See now why
All my dreams been broken
I don’t know where we’re going
Everything we said and all we done now
Don’t let go, I don’t wanna walk away
Now why
All my dreams been broken
Don’t know where we’re going
Everything begins to set us free
Can’t you see, I don’t wanna walk away
If you go, I won’t forget you girl
Can’t you see that you will always be
Even though I had to let you go
There’ nothing left to do
Don’t walk away
Padła na kolana i popłakała się. Fani również lali łzy, gdyż głos jej tak melodyjny, a piosenka śpiewana z pasją sprawiają, że rozczulają się nawet najtwardsi. Trwała tak w tej pozycji niecałą minutę, gdy nagle basy rozbrzmiały i zaczęła grać szybka, zachęcająca do tańca muzyka. Dym został uwolniony poraz drugi, a Billie Jean wstała. Gdy fani poczęli piszczeć, artystka tańczyła i śpiewała:
- You know I work to hard for this kinda play, (ho!)
I wrote a letter, for the getto of the CIA, (ho!)
I don't care a jack, or about what cha' do, (ho!)
Just put ya dime on the line baby, cos i own you, (ho!)
Somebody said, give up instead on how you feel, (ah-uh)
One blow to the head is all you need
(I aint takin it..ya,)
Cheater (oooooh!, Do it!, What!, (Ya Got) Do it!, What! (Get back on me...))
Now you better go and get yourself some attitude!
I know ya name and the game is "I own you" (ho!)
Ya, tellin' me that ya comin to a compramise (ho!)
Ya smilin at me while, ya stealin right before my eyes (Daggone it (ho!))
Somebody said, give up instead on how ya feel, (ah-uh)
One blow to the head is all ya need,
(I aint takin it, ya...)
Cheater (ooooooooooh! Do it!, What, Do it!, What!, Get back on me...)
I hurt my backbone baby,
I start to give it up,
Life is an aggrovator,
Sumtimes I part it up,
I broke my radiator,
I live to starve the bone,
I pray to leave my body,
Don't you ever call!
I dont care a jack, or about what you do (ho!)
Just sign your name on the line baby, I own you (Daggone it)
(You are a...)
Cheater (oooo0000ooh!, Give it to me, What!, What!, get jack on me...)
Somebody said, give up instead on how you feel, (aah-uh)
One blow to the head is all you need,
(I aint takin' it..!)
Cheater... (ooohh) Daggone it, Got-Give Give it to me, (cheatin baby)
(You are a..) Cheater...
Nisko się ukłoniła i krzyknęła:
- To dla Michaela! Naszego Króla...
Wybiegła za kulisy i usiadła na podłodze, ujmując między palce kosmyki włosów. Podeszła do niej dziewczyna. Dopiero, gdy wychyliła twarz, ujrzała ją... Blond loki, szare oczy, pełne różowe usta... Nie miała wątpliwości - to Raven! Natychmiast utuliła siostrę krzycząc:
- Jesteś wreszcie! Minęło 5 lat.
- Nawet jak dla mnie to sporo. - zaśmiała się. - Stęskniłam się za tobą.
- Ja za tobą też. - otarła łzę Billie. - Gdzieś ty była tyle czasu?
- W domu, w Basingstoke. - odparła Raven. - A ty? Podobno wiele się u ciebe dzieje i... Tata umarł.
- Prawda. - opuściła głowę dziewczyna. - I nie mogłam pojawić się na pogrzebie...
- Ja byłam... - westchnęła. - Pomodliłam się za niego i za ciebie...
- Za mnie? - dziwiła się. - Przecież żyłam w cieniu twojej sławy, potem ci to odebrałam...
- Wkońcu jesteś moją siostrą. - uśmiechnęła się siostra. - A ty naprawdę pięknie śpiewasz, zazdroszczę ci tego... Śpiewasz, tańczysz, malujesz, piszesz... Wychowujesz, masz cudownego chłopaka.
- Jakby to tata powiedział: Spisujesz się na medal. - rzuciła Billie.
Potem uroniła łzę. Raven usiadła obok niej. Billie Jean zaczęła rozmowę:
- Bardzo za tobą tęskniłam...
- Ja za tobą też... Jak Annie?
- Dobrze... Chciałaby nareszcie mieć ojca...
- Cieszę się, że ci się tak powodzi...
- Nie tak bardzo... Dalej tęsknię za tatą.
- Ja też. A twoja rodzina?
- Przecież jej nie mam...
- Rozstałaś się z Ray'em?
- Tak...
- Przykro mi.
- Czemu?
- Mi powodzi się w życiu, a nie szłam do wojska, jak ty...
- No, przynajmniej mam jak żyć...
- Prawda... Jeśli nie ma przeszkód, wprowadź się do nas.
- Ja?
- Tak. Są 4 sypialnie: dla rodziców E'Casanovy, dla jego brata, dla Annie... A na drugie dziecko się nie zanosi, więc...
- Dziękuję ci bardzo...
- Nie ma za co. Jesteśmy siostrami.
Podeszły do garderoby. Billie utuliła i ucałowała Annie, potem E'Casanovę.
- Widzę, że wam się powodzi... - uśmiechnęła się Raven. - Miło mi poznać cię z bliska.
- Mi też bardzo. - uściskał ją tancerz. - Miło, że wreszcie się odnalazłyście i... Co najważniejsze chyba, dogadujecie się.
- Czemu tak... - zaczęła.
- Poczekaj... - szepnęła Billie.
- Gdzie rodzice? - wszedł Dave, zwracając się do E'Casanovy.
- Przepraszam, ale... - rzucił tancerz.
- Umarli? - zaniepokoił się chłopiec.
- Nie. - zaprzeczył.
- To za co przepraszasz? - dziwił się Dave.
E'Casanova westchnął ciężko i siłą zwrócił go w kierunku autobusu, gdzie byli ich rodzice. Nie mógł już wytrzymać. Po chwili wrócił do dziewczyn.
- Panny. - zwrócił się do wszystkich trzech. - Nie marnujmy czasu, do autobusu.
Billie i Raven szły przodem, zaś artysta podniósł Annie i zaniósł ją do pojazdu. Autobus ruszył. Było ciemno, więc grupa widziała za oknem jedynie kontrastujące z czernią nocy kolorowe, neonowe światła. E'Casanova (chyba poraz pierwszy w życiu) poczuł się niezręcznie. Nie wiedział czemu, ale czuł się dziwnie. Prawdopodobnie nigdy nie był sam na 3 dziewczyny (nie ważne, w jakim wieku). Jednak starał się ukrywać to, czego po uwodzicielu spodziewać się raczej nie da. Rozmawiał z Annie, tłumaczył jej coś, a dziewczyny rozmawiały. W końcu wyjechali z Londynu i kierowali się w stronę Canvey Island. Gdy dojechali do willi - nazywanej przez fanów ,,Królestwem Boogie", Annie natychmiast wyciągnęła chłopaka do salonu, by obejrzeć film. Abby i Raven wyszły chwilę potem i weszły na górę.
- Chodź, chcę wam wszystkim coś pokazać. - chwyciła gitarę i zaprowadziła siostrę na dół.
Nie mogła się nadziwić, co można zrobić z salonu - niczym taras zimowy, a ściany było widać tylko po prawej stronie, w części kuchni. Usiadła więc na jednej z 3 sof. Abby chwyciła stołek i zaczęła grać, śpiewała do rytmu:
- When you're down and trubled
And you need some love and care
And nothin', no nothin' is goin' right
Just close your eyes and think of me
And soon I'll be there to brighten up
Yeah, even your darkest night
You just call out my name
And you know, wherever I am
I'll come a-runnin'
To see you again
Winter, spring, summer or fall
All you have to do is call
And I'll be there, yeah I will
You've got a friend
When the sky above you
Grows dark and full of clouds
And that old north wind
He begins to blow
Here's what you do baby
Keep your head together
And call my name out loud
And soon you'll hear me
Knockin' at your door
Oh yes I will, yes I will
You just call out my name
And you know, wherever I am
I'll come a-runnin'
To see you again
Ain't it good to know
That you've got a friend
People can be so cold
They'll hurt you and desert you
And take your soul if you let them
Oh, don't let them
Winter, spring, summer or fall
All you have to do is call
And I'll be there, yes I will
You've got a friend, yes you do
You've got a friend, yes you do
Right till the end, for you
Ain't it good to know
Wzięła głęboki wdech i czekała, aż ktoś wypowie się pierwszy.
- Niesamowite. - zachwyciła się Raven. - Ale myślałam, że dalej masz taki... Wysoki głos.
- Wysoki to znaczy? - pytał Kevin. - Wysoki ma od zawsze.
- To znaczy taki... - wyjaśniła, puszczając nagranie, jakby przyspieszoną o 1,2x piosenkę.
Po wysłuchaniu nagrania Annie stwierdziła:
- Mama miała taki głos zanim trafiła do szpitala.
- W rzeczy samej. - zaśmiała się piosenkarka. - Tata strasznie lubił słuchać mnie, gdy jeździliśmy na wycieczki... A Annie słuchała mnie na dobranoc, kiedy śpiewałam jej ,,Human Nature"... Wiecie: ,,If they say: Why, why... Tell 'em that is human nature..."
- A ja umiem śpiewać prawie tak jak mama. - zawołała nagle Annie. - You've got a love in your hands
Don't let it, though
It may escape from you now
If you'll don't want
It...
- Prawie, prawie... - podniósł dziewczynkę tancerz. - Popracujemy jeszcze nad tym, może nauczysz się ostatniej nuty w ,,You Are Not Alone"...
- Chciałabym... - klasnęła w dłonie. - Ale mama i tak robi to o wiele lepiej...
- Kto wie, czy nie zajmiesz mojego miejsca... - zastanawiała się Abby. - Jeśli nie będę już przyzwoicie wyglądać, ty staniesz się Billie Jean...
- Co ty mówisz?! - krzyknęła Annie.
- Ludzie się starzeją... - wzruszyła ramionami. - A ty możesz zacząć już kiedy zechcesz, za miesiąc będą twoje urodziny, skończysz 6 lat.
- Ty masz 16 lat! - nie mogła zniżyć tonu córka. - Ta... To znaczy E'Casanova to już co innego, bo 20 lat... Ale ty?!
- Czas nie stoi w miejscu, maleńka. - uspokoił ją E'Cas. - Mama ma 18, a ja 22... Lata lecą, ty też już nie masz 3 lat, rośniesz...
- Serio? - niedowierzała dziewczyna.
- Ty możesz tego nie widzieć, bo jesteś z nami... - wyjaśnił tancerz. - A mama bierze kuracje przeciwzmarszczkowe... Nie ukrywam, że ja też, bo kto jak kto, ale gwiazdy prezentować się muszą.
- Chociaż tym mnie pociesza... - uśmiechnęła się Abby.
- Dosyć gadki, zaśpiewaj coś jeszcze. - zaśmiała się Raven.
- Ale co? - pomyślała. - Może to...
Lost in a dream
Don't know which way to go
If you are all that you seem
Then baby I'm moving way too slow
I've been a fool before
Wouldn't like to get my love caught
In the slammin' door
How about some information--please
Straight up now tell me
Do you really want to love me forever oh oh oh
Or am I caught in a hit and run
Straight up now tell me
Is it gonna be you and me together oh oh oh
Are you just having fun
Time's standing still
Waiting for some small clue
I keep getting chills
When I think your love is true
I've been a fool before
Wouldn't like to get my love caught
In the slammin' door
How about some information--please
Straight up now tell me
Do you really want to love me forever oh oh oh
Or am I caught in a hit and run
Straight up now tell me
Is it gonna be you and me together oh oh oh
Are you just having fun
You are so hard to read
You play hide and seek
With your true intentions
If you're only playing games
I'll just have to say--bye bye bye bye bye bye bye bye bye
Do do you love me
Do do you love me
Do do you love me
Do do you love me
I've been a fool before
Wouldn't like to get my love caught
In the slammin' door
Are you more than hot for me
Or am I a page in your history-book
I don't mean to make demands
But the word and the deed go hand in hand
How about some information--please
I've been a fool before
Wouldn't like to get my love caught
In the slammin' door
Are you more than hot for me
Or am I a page in your history-book
I don't mean to make demands
But the word and the deed go hand in hand
How about some information--please
Do pomieszczenia weszła reszta rodziny - rodzice E'Casanovy i Dave.
- Śpiewacie bez nas? - zaśmiał się ojciec. - Kevin, pokaż na co ciebie stać, nie posługuj się wybranką.
- Nie mam dzisiaj głosu. - uśmiechnął się trochę nieśmiało.
- My znamy prawdę. - mrugnęła okiem do Raven jego matka. - Świetnie mu wychodzi ,,Invincible".
- Nie jestem profesjonalistą w tym kierunku... - zaśmiał się E'Cas. - Ale mam nadzieję pojawić się na jednej piosence Abby...
- Na niejednej się pojawisz. - westchnęła Billie. - Rozkład na Walentynki w przyszłym roku: ,,I Just Can't Stop Loving You", ,,The Girl Is Mine", ,,The Lady In My Life", ,,Don't Walk Away", ,,For All Time", ,,I Have Nothing" i ,,Our Beatiful Times".
- Tylko tyle? - zdziwił się Dave. - No, lenisz się w tym roku.
- W następnym, słuchaj uważnie. - trzepnął go w głowę Kevin. - Abby, tylko tyle?
- No tak. - potwierdziła dziewczyna. - Wiesz, musiałam iść z tym do Michaela i Whitney. Ale zgodzili się tylko na tyle, ile usłyszeliście.
- Zapomniałaś o ,,I Will Always Love You"... - wspomniała Raven. - Świetna piosenka.
- Niestety. - uśmiechnęła się Abby i spojrzała na zegarek.
Dochodziła już 23:00. Ona nigdy nie podejrzewałaby, że może być o tak wczesnej - dla niej - porze zmęczona. Wstała i bez słowa przeszła na górę, do sypialni.
- To... Ja sprawdzę, co jest. - rzucił Kevin i wyszedł również.
Po cichu wszedł do pokoju. Abby siedziała na balkonie i mówiła:
- Tato, szkoda, że ciebie tu nie ma... Może i jesteś wszędzie... Sama już nie wiem... Ciężko mi powiedzieć, co teraz myślę, co wiem... Brakuje mi ciebie, w tobie miałam oparcie... A Annie potrzebuje taty albo jakiegoś opiekuna... Nie wiem, co ja mam robić? Wiem, że powinnam się cieszyć... W końcu E'Casanova poświęcił dla mnie siebie... I swoją karierę... Żałuję, że nie możesz teraz być tu i mówić, że jesteś ze mnie dumny, chwalić, jak pięknie wyglądam... Ani nawet powtarzać mi, żebym ćwiczyła, bo stracę głos... Chciałabym...
I wanna meet you... Last once...
I wanna hear you... Tonight...
I wanna dance for you... And sing...
I wanna see you... Please...
Please, I wanna hear your voice... And think you love me so...
Just stand near me and say last once... I love you so much...
Po jej policzkach pociekły łzy. Wtedy wkroczył Kevin:
- Nie przeszkadzam?
- Nie, raczej... - westchnęła Abby. - Nie.
- Wiem, że dalej mi nie ufasz... - uśmiechnął się, wsuwając dłonie do kieszeni. - Masz prawo.
- Tak, ale chciałabym zacząć. - odrzekła. - Bo... Co za logika być w związku z kimś, komu nie ufasz? A powinnam ci zaufać...
- Minie sporo czasu, zanim się przyzwyczaisz... - podszedł bliżej i rozejrzał się. - 2 lata się nie widzieliśmy... Masz prawo podejrzewać, że, nie daj Boże, zdradzam cię albo coś...
- Nie myślę tak... - przytuliła się do niego dziewczyna. - Mam tylko nadzieję, że takich rozstań już nie będzie...
- Skarbie, nie da się uniknąć niektórych spraw... - szepnął Kevin. - Ale będę się starał, by to się nie powtarzało... Ale sama wiesz, że czasami są sprawy przewyższające nasze chęci...
- Prawda... - odparł cicho Abby.
Otworzyła drzwi do szafy i wzięła piżamę. Szybko się przebrała, strój jedynie rzuciła do pufy. Cały dzień czekała na tą chwilę i wreszcie... Zatopiła się w miękkiej, ciepłej pościeli. Kevin nie czekał dłużej - po chwili również się położył. Objął Abby i położył dłoń na jej brzuchu. Ta uśmiechnęła się tylko. Czuła się bardzo bezpiecznie, lecz bała się przeszłości - bała się że Raven znów ją opuści, gdy znów zajdzie w ciążę. Właściwie nie bała się ciąży - bała się kolejnej kłótni z siostrą, miała nadzieję, że to się nie powtórzy - zawsze lubiła ciągłe zmiany, a gdy coś się powtarzało, próbowała to ukryć. Dlatego każdy koncert wyglądał inaczej, nawet przy tej samej piosence. Jej styl, od 5 roku życia praktycznie zmieniał się stale - od młodej blondyneczki przechodziła powoli w ciemnowłosą kobietę. Żałowała, że rodzice nigdy nie zobaczą jej przemiany, choć wierzyła w głębi serca, że są razem z nią. Powoli ulegała romantycznemu klimatowi, choć nie chciała.
Nadszedł kolejny ranek. Dla Abby noc minęła nadzwyczaj szybko, jednak chciała zatrzymać czas w miejscu - w końcu poniedziałek, miała spotkanie z prywatną szkołą electric boogie (chyba jedyną w całej Anglii, czy też w jej rejonach). Ledwo otworzyła oczy, zobaczyła Kevina (prawdopodobnie czekał, aż się obudzi). Odwróciła się, przy łóżku stała Annie.
- Co ty tu... - spojrzała na zegarek.
- Właśnie rozmawiałam z Kevinem. - odparła dziewczynka. - Jedziemy do tej szkoły?
- Pewnie... - odparła Abby.
Próbowała usiąść, ale najwyraźniej kręciło jej się w głowie. Przeczuwała, że koncert przy pobieraniu leków na stres tak się skończy (choć miała w głowie także drugą wersję). Niechętnie wstała i wyszła do łazienki. Annie bez słowa zeszła na dół. Kevin usiadł i począł myśleć. Po chwili przyszła Abby. Otworzyła szafę i rozejrzała się. W szafie miała sporo ubrań, a porządku - zero. Perfekcyjna była na scenie, jednak sprzątanie było dla niej niczym czarna magia. Wyjęła poszczególne części ubrania i ułożyła strój - czerwoną sukienkę z czerwoną marynarką i czarnymi kozakami na szpilkach. Chwyciła fedorę i wróciła do łazienki. Kevin zastanawiał się... Nigdy jeszcze nie czuł czegoś takiego, więc starał się organizować czas, by mieć wolne wtedy, kiedy Billie Jean. Mimo, iż ich prace były podobne, trudno było je pogodzić z zobowiązaniami wobec rodziny. Abby wyszła szybko z pokoju, jakby miało coś się palić lub ktoś umrzeć. Kevin wszedł do łazienki, by znów zamienić się w E'Casanovę. Po 15 minutach schodził już na dół - ucharakteryzowany i ubrany na klip ,,Bad" - uwielbiał chodzić w ćwiekach, poza tym i Abby uwielbiała widywać go w tym stroju. Wyszli bez słowa i wsiedli do limuzyny. Niedaleko Basingstoke (jakieś 10km) czekała już na nich otwarta szkoła... Na tych niesamowitych gości, którzy mieli opowiedzieć, co może czekać osoby, które przejdą do tego wspaniałego, okrutnego świata. Gdy wreszcie dotarli do celu i drzwi samochodu otworzyly sie, Annie wyskoczyła i powiedziała:
- Wielka ta szkoła!
- Musi być. - odparła Abby. - W końcu w niej szkolą się zapowiadający się tancerze i tancerki.
- Super! - krzyczała z podekscytowania Annie.
Podeszła dyrektorka szkoły, Elisabeth Swann.
- Witamy naszych miłych gości... - przywitała się. - Widzę, że Abbigail jest tą, na której wzorują się uczniowie. Jak się czujesz?
- Świetnie. - uśmiechnęła się. - Jak uczniowie?
- Też dobrze. - odparła kobieta. - Chodźcie, są gotowi.
Wszyscy weszli do wielkiej sali.
- Tyle ich jest? - zapytał niedowierzając E'Casanova.
- Tak, na piętrze są mieszkania. - odrzekła Billie, po czym zwróciła się do klasy. - Witam tegorocznych uczniów szkoły.
Wtem zapanował krzyk. Nauczyciele próbowali ich uciszyć.
- Wiem, jaki to zaszczyt. - zaśmiała się. - Sama byłam tu uczennicą... Wtedy przyjechała do nas Paula Abdul... Wracając do... Electric boogie jest jedną z najtrudniejszych stylów tańca, więc nauka trwająca rok wymaga talentów niezwykłych. Jednak po jednym roku tutaj można próbować rozpocząć karierę... Zwykle uczyć się tu mogą osoby do 13 roku życia, by mogły przejść potem do szkoły, gdyby nie udało się przebić... Wiem dobrze, co to znaczy, bo sama się tu uczyłam, a jury na pokazach jest wymagające bardzo... Chciałam wam powiedzieć tylko, że trzymam za was kciuki, a dziś... Dziś praktycznie odpowiadam na wasze pytania...
- Jak wygląda to przesłuchanie i w ogóle? - rzuciła pierwsza dziewczynka.
- Praktycznie cała sprawa opiera się na tym, by zrobić wrażenie. - odparła Billie. - W jury znajduje się trójka najlepszych tancerzy... Nie wiem, kto będzie w tym roku, ale chyba ci sami od początków szkoły: Michael Jackson, Paula Abdul i E'Casanova... Chyba, że ja pójdę za Paulę. Każdy występuje jednostkowo lub w grupie, tylko musi mieć nazwę. Dozwolone są układy z piosenek Michaela, Pauli, E'Casa i moich, jeśli ktoś się ich uczył dostatecznie długo... Jury ocenia je w skali 0-6, czyli tak, jak w szkole... Taka sama powinna być średnia, czyli 3.0. Jeśli przekroczysz tą średnią, możesz dostać bilet na przesłuchanie, które osądzę ja. Jeśli przekroczysz 3.0 w mojej ocenie, możesz zostać jedną z drugiej grupy tancerzy, a jeśli przekroczysz 5.7, możesz zostać jedną z pierwszych. Gdy mnie o ciebie zapytają, będziesz mogła utworzyć kontrakt, zostać u mnie lub skończyć, jak ci się będzie podobało... Tylko trudno się dostać, prawie 65% uczniów się nie dostaje, dlatego ważne jest, by byli zapisani do gimnazjum.
- A jak wyglądała twoja praca? - zapytał jakiś chłopiec z tyłu.
- Była ciężka. - westchnęła. - Od 5 roku życia chodziłam do tej szkoły, śpiewałam zawsze do rytmu i mnie odkryto. Chodziłam tu jednak do 13 roku życia, potem moje życie nabrało wysokich obrotów. Powiem wam jeszcze, że dodają punkt za wymyślenie 3 minut własnej choreografii, bez tego bym nie przeszła.
- A czym przeszłaś? - dopytywała, 13-letnia już dziewczyna.
- Wykonałam z 4 przyjaciółkami układ do ,,Superfly Sister", potem nasze drogi się rozeszły, ale one nie zrobiły kariery, bo nasz wynik dzielił się na 5.
- Wykonaj go! - krzyczała młodzież.
Billie Jean niechętnie, ale się zgodziła:
- Uprzedzam, że mogę coś pomylić.
Jakaś dziewczynka podbiegła i puściła ,,Superfly Sister", wersję instrumentalną. Artystka chwyciła mikrofon i poczęła tańczyć i śpiewać:
- Yeah Shoo-hee
Oooh
Hee hee!
Shoo-hee
Woh
Woh
Hee!
Love ain't what it used to be
That is what they're tellin' me
Push it in stick it out
That ain't what it's all about
He wanna do something keen to you
He wanna wrap his arms all around you girl
He wanna shake it up shake it down
Doing it right
He wanna jump back half flap doing it right
He wanna lay you down
Turn it up
Kicking it loose
He wanna fly high nigh high
Baby for you'se
He wanna motormouth
Float around
Baby the back
He wanna shake it up shake it down
Moving round ha ha
Love ain't what it used to be
(Hee!)
That is what they're tellin' me
Push it in stick it out
That ain't what it's all about
(Oh)
Susie like to agitate
Get the boy and make him wait
Mother's preaching Abraham
Brothers they don't give a damn
(Oh)
He wanna do something keen to you
He wanna wrap his arms all around you girl
He wanna do it up keep it high
Deep in the night
He wanna eye ball
Get hard
Playing it right
He wanna turn the key
Hurt the sheets
Move to the left
He wanna hot scrub
Hot love
Making it wet
He wanna give hot jump shot
Move to the left
He wanna time bar
Slam dunk ha ha ha
Hoo!
Hee!
Keep it goin'
Party now
Hee!
Hee!
Love ain't what it used to be
(Hoo!)
That is what they're tellin' me
(Oooh!)
Push it in stick it out
That ain't what it's all about
Sister say she love him some
(She's doin' it, she's doin' it)
God is jammin' on the run
Mother's preaching Abraham
(Hee!)
Brothers they don't give a damn
(Oh)
(Ha!)
(Ho!)
Johnny's begging pretty please
(Keep the brother on his knees)
Keep the brother on his knees
(Hee hee!)
Susie likes to agitate
(Keep doin' it keep doin' it)
Get the boy and make him wait
Sister's marries to a hood
Sayin' that she got it good
Holy Mary Mercy me
(Hee!)
I can't believe the things I see
Thinkin' that they got it made
(Hoo!)
They doin' what they used to hate
(Oooh!)
Push it in stick it out
(Keep doin' it)
(Keep doin' it)
That ain't what it's all about
That ain't what it's all about
Holy Mary Mercy me
(She's holy Mary moly Mary)
I can't believe the things I see
(Goin' on now)
(Hee Hee!)
Mother's preaching Abraham
(She's doin' it she's doin' it)
Brothers they don't give a damn
(Hoo Hoo!)
(Hoo! Hoo!)
(Holy Mary moly Mary)
Sister say she loves him some
(She's goin' down)
(Hoo!)
God is jammin' all around
(God is jammin')
(Hee hee!)
Holy Mary Mercy me
(She's holy Mary moly Mary)
I can't believe the things I see
(Keep on goin')
(Hee!)
(Hee!)
You're doin' it
You're dirty
Keep doin' it
You're dirty
Keep nasty
You're nasty
You're doin' it
You're dirty
You're dirty
You're doin' it
You're nasty
You're doin' it
Keep dirty
Keep dirty
You really want it
Oooh!
Hoo!
Hoo!
(Go'on now)
Hoo!
Hoo!
(Doh)
(Close your eyes)
(I gotta make)
(Close the door)
(She's dirty)
(She's oh)
(She's)
(Hee!)
(Keep on goin')
(Party down)
Holy Mary mercy me
(Hoo!)
I can't believe the things I see
Push it in stick it out
That ain't what it's all about
Wszyscy - bez wyjątku - obserwowali i nie mogli uwierzyć - dziewczyna po wypadku umie jeszcze płynnie poruszać ciałem, niczym przy cha-chy lub rumbie, która to również wymaga wysokiego poziomu aktywności i doświadczenia w tańcu. Dzieci czuły się jak na realistycznym koncercie lub występie - głośna muzyka, mikrofon, tancerka i piosenkarka, czyli - uwielbiana przez to pokolenie - Billie Jean. Gdy tylko skończyła, wszyscy dali owacje na stojąco, również nauczyciele. Rozmawiali jeszcze długo, prawie do wieczora. Właściwie cały rok zleciał im jak z bicza strzelił. Nadeszły jeszcze 3 miesiące, więc był wtedy 20 marca - pierwszy dzień wiosny. E'Casanova i Billie wyszli na spacer bez Annie... Lecz nie byli sami! Otóż dziewczyna - jeszcze młoda, w maju już 19 lat, pchała wózek. E'Cas - również niestary, bo 22 wiosny zaledwie - szedł obok. W wózku leżała dziewczynka, prześliczne, 3-miesięczne niemowle. Jednak chłopaka dręczyły różne myśli - to z przeszłości, gdzie cały czas widział siebie jako młodziutkiego, czarnego chłopaczka biegającego z kolegami po boisku. Widział - a raczej wyobrażał sobie - przyszłość - śniadego już, wysokiego i przystojnego mężczyznę szczęśliwie spędzającego życie. Nie spodziewał się takich obrotów sprawy. Nie myślał nigdy, że mógłby czuć wstyd... Wstyd, że przecież idzie przez życie z młodą legendą electric boogie (albo ona z nim). Jednak z drugiej strony czuł, że musi iść dalej - oświadczyć się Abbigail. Gdyby tylko udało mu się dyskretnie wszystko urządzić... Ale od czego ma się doświadczenie?
- Słuchaj... - westchnął, próbując myśleć. - Właściwie... Właściwie nieważne.
- Co jest? - zapytała Abby.
Lecz odpowiedzi się nie doczekała. Szli tak 15 minut - jakby wszystkie emocje opadły. Kolejne kilka minut ciszy, potem przerwał dźwięk telefonu (telefonu wyciszonego). Abby odebrała połączenie z Charlie'm:
- Witaj.
- Charlie, ja...
- Nie spodziewałaś się?
- Tak, bo... Minęły 4, może 5 lat... Co u ciebie?
- Nic, chciałem tylko zadzwonić, żeby się upewnić czy wszystko z tobą w porządku.
- Ze mną jak najbardziej, dawno wróciłam do zdrowia, a teraz... Teraz...
- Jesteś z Kevinem, wiem...
- Przykro mi, jeśli złamałam ci serce, po prostu... Przepraszam.
- Nie przepraszaj, to moja wina. Narzuciłem ci się... Jak Annie? Ma już swoje upragnione 6 lat?
- Tak, zaśpiewa ze mną na swoim pierwszym koncercie.
- Świetnie! Kiedy? Co zaśpiewa?
- Dopiero za miesiąc, zaśpiewa ze mną ,,Wanna Be Startin' Somethin" i sama "Ben" oraz "Maria".
- Chciałbym ją usłyszeć...
- Usłyszysz, będzie transmisja na BBC.
- Kiedy do nas przyjedziecie? Stęskniliśmy się, dawno nie widziałem swego kuzyna z rodziną.
- Praktycznie nigdy, zwykle sam przyjeżdżał... Albo wtedy byłam z tobą.
- Świetnie. Tak czy siak czekamy. Ja pójdę na spacer, pogoda jest dziś wyjątkowo ładna.
- Do zobaczenia.
- Narazie.
Po cichu wyłączyła telefon. Poczęła zastanawiać się. Zastanawiać się nad tym, jak Bóg mógł ją nagrodzić, skoro nie uczyła się, by poszerzać wiedzę o swojej pasji? Zaczęła myśleć, żeby - zostawiając cząstkę tajemniczości związku - rozstać się na trochę z Kevinem i pouczyć się. Lecz co innego myśleć, a co innego robić.
- Wiesz co? - westchnęli oboje.
Abby natychmiast się powstrzymała. Nie wiedziałaby co powiedzieć i miała nadzieję, że E'Cas zrobi to samo.
- Wydaje mi się, że... - zaczął niepewnie chłopak. - Powinniśmy się rozstać.
- Co? - zaniepokoiła się. - Co ty...
- Tylko na 3 lata. - odparł Kevin. - Myślałem, że sądziłaś, że to będzie dla nas dobrze.
- Tak, ale... - Abby spojrzała na niemowlę. - Nie sądziłam, że ty będziesz sądził, że oboje będziemy sądzić, że to się uda.
- Cóż... - westchnął tancerz. - Sądzę, że wyjdzie nam to na dobre.
Dziewczyna przez drogę do domu nic nie mówiła. Ciężko było jej przyjąć te słowa, lecz wiedziała, że też tak myślała - a nie wyobraża sobie, by ten ukochany zwracał się do niej obojętnie. Po prostu dla niej to niemożliwe. Wrócili do domu w milczeniu - dla takich chwil rozstanie byłoby konieczne. Pod wieczór Abby wyszła na balkon, kładąc dziecko na huśtawkę obok siebie. Usiadła z gitarą i poczęła śpiewać:
- Pretty sunshine...
We were best friends of ever time
I remember - we two and nobody more
We walked to the end of the world
Hee-hee!
Two hearts hit like one...
I remember your smile when we laughed
We was - simply - like an angels on the clouds
Now I remember just your eyes
Hee-hee! Your pretty eyes...
Sometime you promised me you'll take me to heaven
When you'll go away... (go away)
So now it's time
Please, don't even lie
Just take me now... (take me now)
Take me there where is God.
Whoo-hoo!
You promised me, you'll always love... Yeah-ah!
You sayed you'll take my hand
And take with you to heaven (yeah-ah-aah)
There where is God
There where is our happy cloud (ye-ye-yeah)
Where we'll can bunk down
With silence around...
(silence around)
With silence around...
(silence around)
Our memories
We was taking picture everyday
Then we layed these into album... Yeah!
I can see smile in your eyes.
Hee-hee!
You was like brother
Who I can say anything and trust
I remember - we was pray to God
To die together... Yeah-ah!
Sometime you promised me you'll take me to heaven
When you'll go away... (go away)
So now it's time
Please, don't even lie
Just take me now... (take me now)
Take me there where's God.
Whoo-hoo!
You promised me, you'll always love... Yeah-ah!
You sayed you'll take my hand
And take with you to heaven (yeah-ah-aah)
There where is God
There where is our happy cloud (ye-ye-yeah)
Where we'll can bunk down
With silence around...
(silence around)
You promised me, you'll always love... Yeah-ah!
You sayed you'll take my hand
And take with you to heaven (yeah-ah-aah)
There where is God
There where is our happy cloud (ye-ye-yeah)
Where we'll can bunk down
With silence around...
(silence around)
With silence around...
(silence around)
I remember us (I remember)
Our common time... Stars is our eyes
(in our eyes)
I remember, I know, it was friendship, love
We was like brother and sister, that boy and that girl and friend to friend
(let's do feeling our last breath and walking together to the end)
Whoo!
Yeah-ah-ah!
(let's do feeling now)
Hee-hee-heee!
(walking together to the end)
Yeah! Eyeyyy!
(let's do feeling our last breath and walking together to the end)
You promised me, you'll always love... Yeah-ah!
You sayed you'll take my hand
And take with you to heaven (yeah-ah-aah)
There where is God
There where is our happy cloud (ye-ye-yeah)
Where we'll can bunk down
With silence around...
(silence around)
You promised me, you'll always love... Yeah-ah!
You sayed you'll take my hand
And take with you to heaven (yeah-ah-aah)
There where is God
There where is our happy cloud (ye-ye-yeah)
Where we'll can bunk down
With silence around...
(silence around)
You promised me, you'll always love... Yeah-ah!
You sayed you'll take my hand
And take with you to heaven (yeah-ah-aah)
There where is God
There where is our happy cloud (ye-ye-yeah)
Where we'll can bunk down
With silence around...
(silence around)
You promised me, you'll always love... Yeah-ah!
You sayed you'll take my hand
And take with you to heaven (yeah-ah-aah)
There where is God
There where is our happy cloud (ye-ye-yeah)
Where we'll can bunk down
With silence around...
(silence around)
With silence around...
(silence around)
Take me there
Take me to heaven...
Yeah-ah!
Take me there
Please, take me there...
Yeah-ah-ah!
Please, take me there...
Po chwili dziecko zasnęło. Ponieważ miało już 3 miesiące, dziewczyna musiała ochrzcić małą córeczkę, którą od poczęcia nazywała małą Catey (gdyby to był chłopiec, nazwałaby go Michael). Była taka ciemna, niemal mała czekoladka. Abby wzięła głęboki wdech i westchnęła cicho, lecz ciężko.
- Nie przeszkadzam? - szepnął Kevin.
Piosenkarka wstała i weszła do pokoju, kładąc gitarę na łóżku.
- Co jest? - zapytała Abby.
- Wylatuję jutro w nocy. - odparł chłopak.
- Wiem, dostałam dziś zaproszenie na koncert. - wskazała żółtą kopertę. - Mam zaśpiewać... Czyli jedziesz dziś do hotelu?
- Niestety, muszę się przygotować... - westchnął Kev, biorąc walizkę.
Powoli zaczął pakować swoje rzeczy. Przypominał sobie wszystko, co przeżył. Dziewczyna śledziła płynne ruchy rąk tancerza, a między rzęsami tańczyły łzy. Próbowała się powstrzymać. Gdy Kevin skończył się pakować, zeszli na dół. Czekał tam jego manager.
- Artysta gotowy? - zapytał z uśmiechem. - Chociaż tego nie rzucił... Witamy szczęśliwą Billie Jean. Spokojnie, dopilnuję go. A jeśli nie, znam takiego młodzieńca...
Abby promiennie się uśmiechnęła.
- Swojego syna... - zaśmiał się Kevin.
- Musimy jechać, Casanovo. - poklepał go po ramieniu mężczyzna.
- Narazie. - szepnęła Abby, wtulając się delikatnie w ramiona chłopaka.
- Oj, nie płacz teraz. - uśmiechnął się, czując na ramionach łzy.
- Chyba... - jąkała się dziewczyna. - Chyba nie umiem. 3 lata to... Nieważne.
Kevin kiwnął głową do managera, by wsiadł do limuzyny. On zaś usiadł z dziewczyną, obejmując ją.
- Chciałaś się rozstać, a nie umiesz? - zaśmiał się, lecz nie widział w jej smutku nic śmiesznego. - Kochanie, wiem, że to nie jest łatwe, ale ja też mam pracę... Poza tym sama uważasz, że tak będzie dla nas


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.MJackson.fora.pl Strona Główna -> Nasza twórczość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1
   
 
Opcje 
Zezwolenia Opcje
Kto jest na Forum Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Kto jest na Forum
 
Jumpbox
Kto jest na Forum
Skocz do:  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Theme FrayCan created by spleen & Download
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin